Czy można dogonić swojego mistrza trzymając się wiernie jego stylu? Teoretycznie nie, ale czasami się to udaje, pod warunkiem, że mistrz nieco loty obniży.
Szwajcarzy z Krokusa dość powszechnie uważani są za grupę, która dość mocno inspiruje się AC/DC. Nie jest to do końca prawdą, chociaż wokal Marca Storace zawsze był trochę taki „pod” Scotta. W każdym razie AC/DC ostatnio wiele nie nagrywa, a jeśli już to te nowy płyty większego szału nie robią. Natomiast Krokus cały czas jest dosyć aktywny, nagrywa sporo płyt, które do tego są całkiem, całkiem. Można nawet powiedzieć, że poziom rośnie. Kilka lat temu recenzowałem „Hellraisera” i przy tej okazji napisałem, że jest to bardzo cwana płyta, bo wszelkie muzyczne niedostatki „zamaskowano” aranżacjami.
Na „Dirty Dynamite” (a w międzyczasie było jeszcze zupełnie dobre „Hoodoo Man”) żadne takie zabiegi nie były potrzebne, bo muzycznych niedostatków tu po prostu nie ma. Kilkanaście melodyjnych, klasycznych, przebojowych, metalowych numerów – i to numer w numer! „Hallelujah Rock N’ Roll” zaczyna od razu z kopa, a “Hardrocking Man” kończy równie dziarsko. W środku mamy jeszcze dziesięć, uczciwych rockowych wygrzewów – żadnej ściemy, żadnego trzy na początku, trzy na końcu, a pośrodku kilka zakalców – nic z tych rzeczy – skocznie, wesoło, z przytupem, riffy śmigają jak pchły po podwórkowym kundlu, Storace się wydziera – wszystko tak stylowe, rasowe – po prostu sama radość. I zupełnie mi nie przeszkadza ta „sympatia” do Piorunów – czasami zupełnie zamierzona, jak w „Dog Song”, gdzie właściwie cytowane jest „You Shook Me All Night Long”. Z drugiej strony w „Yellow Mary”, czy w tytułowym, bardziej słychać nawiązania do glamu, The Faces, czy Stonesów. Gdyby to była ewidentna zżynka z AC/DC, to nie byłoby się o co strzelać, ale ponieważ jest to tylko głęboka „inspiracja”, do tego nie jedyna, a jeszcze podparto to wszystko naprawdę bardzo dobrą muzyką – dlatego nowy Krokus można spokojnie uznać za dzieło pełnowartościowe. Poza tym tak dobrej płyty Pioruny nie sklecili od „Razor’s Edge”. Tylko nie do końca się zgadzam się, że może być coś lepszego niż seks. Ale panowie po sześćdziesiątce mogą mieć już nieco inne priorytety J. Tak z recenzenckiego obowiązku, radzę jeszcze zwrócić uwagę na „Hallelujah Rock N’ Roll”, „Dirty Dynamite”, „Better Than Sex”, „Dog Song”, „Yellow Mary” i „Hardrocking Man”.
Na razie mój tegoroczny numer dwa, zaraz po Bowiem. Osiem gwiazdek z plusem.