ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu OSI ─ Fire Make Thunder w serwisie ArtRock.pl

OSI — Fire Make Thunder

 
wydawnictwo: Kscope 2012
dystrybucja: Rock Serwis
 
1. Cold Call
2. Guards
3. Indian Curse
4. Enemy Prayer
5. Wind Won't Howl
6. Big Chief II
7. For Nothin
8. Invisible Men
 
skład:
Jim Matheos - gitary, gitara basowa, klawisze, programowanie
Kevin Moore - wokale, klawisze, programowanie
Gavin Harrison - perkusja
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,5
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,6
Arcydzieło.
,1

Łącznie 14, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
20.03.2013
(Recenzent)

OSI — Fire Make Thunder

 

Najpierw słychać spikera. Nakładają się nań jakieś szumy, trzaski i pomrukiwanie syntezatorów, jakby ktoś tworzył na siłę sygnał do kolejnych wiadomości telewizyjnych. I ten „głos”, co nadaje swoje żądania z mocą nawiedzonego aukcjonera… cóż, robiłby tak pewnie w nieskończoność, gdyby nie nagły jęk gitar i uderzenie perkusji . Cold Call… ostre brzmienia i poświata ukrytych znaczeń, wybijająca się tak z tekstu utworu, jak i z mamrotanego radiowym głosem przesłania – nawet jeśli nie tego oczekiwaliśmy po nowym albumie OSI, to tyle właśnie do nas dociera. Jest bezwzględny i zimno zapowiadający poranek w wielkim mieście, a narrator wcale nie zamierza nadstawiać drugiego policzka. Chyba jestem w porządku, ale sąsiadów to mógłbym mieć lepszych… z szemranym wdziękiem mruczy pod nosem wokalista i jakoś tak oczywiście wydaje się że ma rację. Modlicie się do Boga, a wróg to niby do kogo? Wojna o ropę? Wszechświat nie pozna twojego imienia…

Jest zatem pustka naszych oczekiwań. Wojny, te sprawiedliwe lub nie są po prostu głupie. Zostawiają nasze ciała porzucone na deszczu, nadzieje spływają do rynsztoków, a marzenia… nigdy się nie spełnią. Jesteśmy jak dzieciaki na rogu ulicy, jesteśmy pewni jak diabli, że tatuś ma broń ale nie może jej wyciągnąć… śpiewa do nas wokalista, a my? Jesteśmy wieczni. Śmierć? Przydarzy się sąsiadowi, dalekiej rodzinie, człowiekowi na ulicy, ale nie mnie. A tymczasem gitary rzężą, perkusja wali jakby rąbnęła sobie w żyłę całe wiadro adrenaliny. To Guards, drugie nagranie z Fire Make Thunder. Zaczynające się niczym kanonada na plaży Omaha. Panika, wszechwładny chaos i rozpacz, wcinająca się między najbardziej nawet odważne dusze.

Nie uciekniemy na tym albumie od poważnych kwestii. I nie potrzeba doń rzężenia gitar. Jak w Indian Course. Zaczyna się lekko. Niczym film grozy spleciony z zagubioną autostradą, po której krążą dusze pomordowanych mieszkańców Ameryki. Ale ten nastrój jest po prostu konieczny, by zauważyć, co się dzieje z nami, rzekomo cywilizowanymi ludźmi. Zmiany? Będziemy czekać. Będziemy czekać w Kanadzie, w Meksyku, na równinach. Takie to przekleństwo Indian. Czekać…

Zresztą, upadliśmy już wcześniej, już wcześniej rzucono nas na kolana. Nastrój delikatności, przerwany wizgiem gitar w instrumentalnym  Enemy Prayer nagle znowu powraca za sprawą Wind Won’t Howl. Matheos, jak to on – idealnie wyczuwa nastrój zrezygnowania, podając nam świetne wersy tekstu. Tamto piękne (życie) nie powróci. Zostaliśmy przytłoczeni nicością, trwamy w ciszy i w bólu. Udajemy, że wszystko jest w porządku… Monumentalne nagranie. Niby nic, tylko pięć minut, ale jakich!? To OSI jakie kochamy. Pełne namiętności, pełne miotających się wszem i wobec uczuć.

Ale ten album to nie tylko takie ballady i romanse XXI wieku. To również ostra proza życia, tak dziwnie czasami doświadczająca nasze „człowieczeństwo”. Martwy człowiek na cmentarzu a jego pies przy ogrodzeniu. Wyje, chcąc być tam, gdzie jego Pan poszedł. Podchodzisz, schylasz się i uderzasz nożem w łasce… Tragiczne? Wzruszające? Dziwne? Oczywiste? Nic na tej płycie nie jest jednoznaczne. Ranią nas te riffy w Big Chief II, mierzi proza życia wyśpiewywana (choć, kto zna Jima Matheosa wie, że słowo  „śpiew” to taki eufemizm) przez wokalistę. I do tego te klawisze Moore’a. Oszczędne. Proste. A zarazem tak zapętlone, jakby tylko dzięki nim można było na tym świecie wytrwać.

Bo tak jest. Zarówno w przedostatnim For Nothing jak i finałowym Invisible Man nagromadzenie targających słuchaczem uczuć przekracza dopuszczalne normy. Nie czuję, by słońce ogrzewało mnie jak dawniej, nie czuję by miało mi się polepszyć… Nadchodzą ciężkie czasy dla naszych dzieci… śpiewa wokalista w tej trzyminutowej balladce. Takie nic, ot, gitara ciężka w swoim rodowodzie plus klawisze, ni to recytacja, ni to śpiew. A jednak. Frapuje. Wciąga. Nie daje o sobie zapomnieć. Nawet jak uda nam się z tych niesamowitych pęt wydostać, to nadchodzi wielki finał, który po prostu miażdży. Invisible Man to maestria. Raj utracony. Słucham tego utworu tyle tygodni, za każdym razem odnajdując w nim nowe namiętności. Ten klimat, ta narastająca tęsknota. Rzężenie gitar i pogłos wokalu. Klimatyczne, zapętlone, rozbrajające nagranie. Nic, tylko zapaść się w te dźwięki na zawsze.

Pod osłoną nocy idziemy w stronę rzeki. Jak wrócisz, pokaż nam swoje ręce, niewidzialny człowieku…

No dobra, powiecie – tyle tu o słowach, o uczuciach, o różnych widzimisię recenzenta, a gdzie o muzyce? A o muzyce nic więcej nie będzie. Tego albumu bowiem nie wolno nie posłuchać.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.