Prawdziwy Cykl Karnawałowy.
To jednak nieprawda, że sensowny synth-pop skończył się w latach osiemdziesiątych. Znaczy skończył się, ale nie całkiem. Fakt, że tam gdzie się to najlepiej rozwijało, czyli na Wyspach Brytyjskich, utrzymali się tylko sami giganci – czyli Pet Shop Boys, Erasure i Depeche Mode. Przy czym ci ostatni dość daleko odeszli od tradycyjnie pojmowanego plastiku i to dosyć szybko, a po reszcie nie zostało ni śladu nie popiołu – przynajmniej na długie lata. Ale na przykład w Niemczech znalazło się kilka zespołów, które z sukcesami kontynuowały tą tradycję muzyczną – na przykład Deine Lakaien i Wolfsheim. Co prawda ci pierwsi to są zaliczani bardziej do gotyku, ale Wolfsheim to klasyczny plastik pełną gębą (chociaż… patrz dalej). Z tym, że nie można Niemców traktować jako powielaczy brytyjskich wykonawców. Wcześniej były przecież Kraftwerk, spory kawałek Neue Deutsche Welle, oni mieli swoje własne tradycje, nie potrzebowali cudzych wzorów.
Niemiecki konserwatyzm muzyczny ma swoje dobre strony, a na pewno jest to nieuleganie modom. Dlatego kilku młodych chłopaków z Hamburga, którzy pod koniec lat osiemdziesiątych chcieli grać muzykę, która była już raczej uważana za de mode, mimo wszystko mieło szanse na przeżycie. Przez całe lata dziewięćdziesiąte działali bardzo aktywnie, stając się w miarę rozpoznawalną marką, ale prawdziwy sukces przyszedł dopiero w 1999 wraz z ich szóstym albumem – „Spectators”. Ale też nie wiadomo, czy byłoby tak dobrze, gdyby nie inne wydarzenie. Kilka miesięcy wcześniej rekordy popularności biła w Niemczech piosenka „Die Flut”(*) Joachima Witta, który zaśpiewał ją w duecie z wokalistą Wolfsheim, Peterem Heppnerem. Na pewno to też bardzo pomogło „Spectators” stać się bardzo dużym przebojem. Trzeba jednak przyznać, że papiery na to ten album miał i tak. Znam kilka innych płyt grupy, ale ta jest chyba najlepsza. W takim przypadku najlepsza, że tu po prostu jest najwięcej dobrych, przebojowych piosenek. Chociaż nie tylko. Trzeba mieć sporo tupetu, żeby na singiel promujący wybrać piosenkę, „Once In A Lifetime”, która jest własnym „Blasphemous Rumours” – u nas nie do pomyślenia. I takie coś staje się sporym przebojem. U nas nie do pomyślenia. Oprócz „Once In A Lifetime” jest tam też kilka innych bardzo dobrych piosenek – najbardziej podobają mi się "Künstliche Welten"(**), "Heroin, She Said", "I Don't Love You Anymore". Szczególnie ten ostatni bardzo szybko wpadł mi w ucho. Całe „Spetators” w ogóle jest bardzo dobra i bez żadnych nawet nieco słabszych momentów. Trudno mi się jakoś doszukać zbyt ewidentnych podobieństw do wcześniejszych gigantów plastiku. W „Heroin, She Said” słychać pewne rozwiązania brzmieniowe stosowane przez Depeche Mode, ale na tym proste podobieństwa się kończą. Wolfsheim korzysta raczej z całego dziedzictwa takiej muzyki, biorąc sobie to co im potrzeba, ale też korzystając ze współczesnej technologii muzycznej. Na pewno nie można powiedzieć, że brzmienie, czy produkcja trąci myszką.
Celowo wybrałem taką płytę na Ostatki, mimo, że nie jest z lat osiemdziesiątych, bo to już za kilka godzin zaczyna Wielki Post – czas zadumy, refleksji, a początkowo leczenia kaca. Mimo tych ewidentnie tanecznych rytmów, „Spectators” nie nadaje się na płytę imprezową. To dużo mroczniejsza odmiana synth-popu. Nie od parady wrzuciłem to do jednego worka z Deine Lakaien, chociaż akurat tamci grają jeszcze ciemniej. Tyle, że gotycka ciemność jest zazwyczaj trochę upozowana. A Wolfsheim jest ponure, dołerskie i depresyjne bez pozowania. A śladów gotyku raczej się tam nie doszukamy.
Po „Spectators” duet nagrał tylko jeszcze jedną płytę, równie dobrze przyjętą jak wcześniejsza. Potem Peter Heppner skoncentrował się na karierze solowej, co przyczyniło się do zakończenia działalności grupy – zresztą z wielkim hukiem, bo sprawa o sąd się oparła. Zespół ten jest przykładem na to, że to nie formuła się wyczerpuje, tylko pomysły i czasem nawet tacy nieco spóźnieni artyści potrafią stworzyć coś wartościowego. Bo jeżeli komukolwiek udało się nawiązać do najlepszych dokonań synth-popu z czasów jego świetności, to było to na pewno Wolfsheim.
Dziewięciu gwiazdek nie dam, ale to osiem jest z bardzo dużym plusem.
(*) – rewelacyjny, mroczny nieco gotycki numer, do tego promowany przez znakomite post apokaliptyczne video.
(**) – teledysk do tego utworu nakręcono w Polsce, zespół sobie jeździ po naszym kraju Starem 200 – rzecz troszkę w stylu „300 mil do nieba”.