ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Hawkwind ─ Spacebrock w serwisie ArtRock.pl

Hawkwind — Spacebrock

 
wydawnictwo: Voiceprint 2000
 
1.Life Form [1:42]
2.Some People Never Die [4:01]
3.Dreamers [3:39]
4.Earth Breath [1:36]
5.You Burn Me Up [4:33]
6.The Right Way [0:53]
7.Sex Dreams [3:48]
8.To Be Or Not [2:12]
9.Kauai [1:35]
10.Earth Calling [3:47]
11.The Starkness of the Capsule [3:13]
12.Behind the Face [3:15]
13.Spacebrock [4:47]
14.Space Pilots [2:00]
15.First Landing [1:46]
16.The Journey [2:48]
17.Do You Want This Body [6:33]
 
Całkowity czas: 52:08
skład:
Dave Brock - gitary, śpiew, instrumenty klawiszowe, gitara basowa
Richard Chadwick - bębny
Crum - instrumenty klawiszowe
Richard Jackson - sekwenser
Dr. Technical - bębny
Hawkman - gitara basowa, bębny, skrzypce
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,2
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,1

Łącznie 5, ocena: Dobra, godna uwagi produkcja.
 
 
Ocena: 3 Album słaby, nie broni się jako całość.
03.01.2013
(Recenzent)

Hawkwind — Spacebrock

Kosmicznej Sagi odcinek 20: o imprezie urodzinowej z której niektórzy wyszli naburmuszeni i nie tylko.

"I don't like threats, I don't like bullies, and I don't like you!" - Captain Janeway (Star Trek Voyager)

Wszyscy obawiali się milenium jak diabeł wody święconej, a w obozie Hawkwind trwały przygotowania do niemałej niespodzianki dla fanów. Kapeli stuknęła trzydziecha i szykowała się wielka urodzinowa biba. Jednak plan jej realizacji okazał się cięższy niż się wydawało, a menadżer Doug Smith, będący pomysłodawcą całego przedsięwzięcia, musiał się nieźle napocić, aby ona w ogóle doszła do skutku. Pomysł ściągnięcia na jedną scenę (niemalże) wszystkich byłych i obecnych członków zespołu (ostatecznie do porozumienia doszło z 20 muzykami) był ambitny i zdawać by się mogło, że niewykonalny, ale się ostatecznie udało. Całość odbyła się 21 października 2000 roku w Brixton Academy, a na imprezie można było zobaczyć nie tylko Lemmy’ego, ale również m.in. odnalezionego w Maroku Dik Mika, czy ściągniętego na tę okazję z Kanady – Dela Dettmara. Występ figurowała nazwa Hawkestra, a koncert trwał ponad 3 godziny. Na scenie (pomimo niemałego momentami tłoku) wszystko fajnie wyglądało, jednak otoczka wokół całego występu była mniej rodzinna niż mogło się wydawać.

Dave Brock nie był zachwycony całym przedsięwzięciem. Były perkusista Terry Ollis twierdził nawet, że z Brockiem nie byli w stanie uścisnąć sobie ręki, a relacje między liderem, a Nikiem Turnerem były tak napięte, że panowie w ogóle ze sobą nie rozmawiali. A Lemmy? Bawił się przednie do pewnego momentu. Cóż takiego się stało? Lider Motörhead bezceremonialnie powiedział, że „do odśpiewania „Master Of The Universe” wyznaczono pierdoloną Samanthę Fox, co było nie tylko głupie, ale wyglądało jak robienie sobie jaj z kawałka. To był zawsze kawałek Nika i nie da się w nim zastąpić tego kolesia” . Zresztą wśród fanów krąży materiał video podczas którego widać jak Lemmy podczas występu pouszcza kilka - jak się łatwo domyśleć - dosadnych uwag po adresem byłej gwiazdeczki pop. Zresztą na tym nie koniec tarć. Do wielkiej kłótni doszło, gdy przyszło do podziału zysków z całego przedsięwzięcia. Oliwy do ognia dodał - konfliktowany z Brockiem - Nik Turner, który zgadał się ze spotkanymi z okazji tego koncertu byłymi muzykami zespołu i powołał do życia grupę xhawkwind.com. W międzyczasie Brock zastrzegł nazwę zespołu jako znak towarowy i panowie szarpaninę musieli kontynuować w sądzie (który ostatecznie stanął po stronie Brocka). Niestey ucierpieli na tym najbardziej fani; nie tylko ci, którzy tłumnie zjawili się w Brixton Academy, ale również ci dla których zabrakło biletów, a którzy liczyli na obejrzenie tego niecodziennego występu na DVD (a był filmowany). Niestety konflikt pomiędzy muzykami skutecznie storpedował plany wydania zarówno płyty koncertowej jak i materiału filmowego (zalegającego wciąż gdzieś w archiwach zespołu). Miejmy nadzieję, że któregoś pięknego dnia się on ukaże i będzie nam dane obejrzeć zapis tego niecodziennego przedsięwzięcia.

Zamieszanie wokół całej tej imperezy wykorzystała wytwórnia Voiceprint, która w tym samym czasie wypuściła na rynek płytę zatytułowaną „Spacebrock” sygnowaną nazwą Hawkwind.

Tytuł wydawnictwa nie jest w ogóle mylący. Z założenia miała to być solowa płyta Dave’a Brocka i jako takowa powinna się ukazać. Niestety względy marketingowe przeważyły sprawę...

No cóż, skoro już wytwórnia chciała się uprzeć przy swoim to mogła przynajmniej troszkę przyłożyć się od strony edytorskiej do całego konceptu. Całość odstrzasza już paskudną okładką... Zawartość muzyczna jest niestety niewiele lepsza...

„Spacebrock” jest dość dziwnym zlepkiem niby to zaysów kompozycji, niby jakichś dziwnych eksperymentów i trudno doszukać się jakiejś logiki towarzyszącej całości. Ciekawych utworów jest jak na lekarstwo. Broni się na pewno znany z plyty „Church Of Hawkwind” – „Some People Never Die”; świetny, transowy kawałek z wsamplowanymi archiwalnymi telewizyjnymi relacjami z zamachów na Kennedy’ego. Podobać się może „Dreamers”, który pomimo naszpikowania elektryką do granic wytrzymałości ma jednak i ciekawy klimat i fajne imitacje trąbki oraz orientalnych instrumentów. „Earth Breath” mimo, że w sumie jest niczym więcej jak szkicem, charakteryzuje miły, nieco ambientowy nastrój. Najlepiej chyba wypada „The Starkness Of The Capsule” – brzmieniowo bliski syntezatoworym impresjom rodem z „The Chronicle Of The Black Sword”.

Chybione kawałki? No, jest tego trochę. Mający bardzo hawkwindowy klimat, ale w sumie dość nudnawy „You Burn Me Up”, dyskotekowy badziew “Sex Dreams”, który być może miał być eksperymentem z muzyką klubową, ale niestety całość brzmi gorzej niż taśma demo DJ’a amatora, chcącego zostać gwiazdą na Ibizie, toporny utwór tytułowy, do tego „Do You Want This Body” – kolejny flirt z techno, wypadająco niezwykle koszmarnie i nie dający się słuchać nawet bardziej niż brzmiąco dość zbieżnie utwór tytułowy z „The Millennium Bell” Mike’a Oldfielda.

Jest też kilka utworów o niepodważalnym potencjale, którym jednak brakowało szlifu i dopracowania. Do tej grupy zaliczyć należy ciekawie prowadzony „Earth Calling”. Poza tym przearanżowanie wyszło by na dobre takiemu „The Journey”, a „To Be Or Not” rozwinięcie w nieco dłuższą formę.

Płyta bardzo nierówna i niedopracowana, aczkolwiek zawierająca kilka kompozycji, które mogłyby prezentować przynajmniej znośny poziom. Troszkę więcej czasu i pomoc kolegów z zespołu zapewne sprawiłyby, że mogły się one stać dobrym zalążkiem kolejnej, właściwej płyty Hawkwind.

W następnym odcinku: powrót syna marnotrawnego.

 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.