Druga część “The Key” ukazała się trzy lata po pierwszej, w roku 1993. Album nieco różni się od poprzedniczki: mamy dwoje głównych wokalistów – oprócz Tracy przy mikrofonie stanął Alan Reed – oraz zmodyfikowane, nieco bogatsze brzmienie: pojawiły się programowane bębny, muzyka zespołu nabrała mocy, podniosłości, jest mniej kameralna, bardziej dramatyczna, bardziej zróżnicowana niż na debiucie. Do tego, w miejsce zwięzłych fragmentów, pojawiają się rozbudowane suity (średnia trwania jednego utworu przekracza 14 minut).
Zaczyna się podobnie do części pierwszej. Otwierający pierwszą z trzech suit – „Darkworld” - „A New Beginning” to głównie dość kameralne klawiszowe popisy (znów ten fortepian!) i wstawka gitary elektrycznej. Nowe dochodzi w refrenie „Edge Of Darkness”: programowane bębny to dla Strangers On A Train nowość, całkiem ładnie wkomponowana w całość, dodaje dramaturgii i podniosłości. Choć najładniejsze momenty to te, gdzie Tracy śpiewa tylko przy akompaniamencie różnych instrumentów klawiszowych i gitary elektrycznej. „Deliverance” – z Alanem Reedem śpiewającym przy akompaniamencie ładnej gitarowej linii – robi już nieco mniejsze wrażenie. Tracy dołącza pod koniec tego fragmentu, by w „A Moment Of Sanity” zaśpiewać już sama – to z akompaniamentem gitary, to syntezatora. Ostatnia część – „Beyond The Rubicon” – zgrabnie wiąże całą suitę w całość: oboje wokalistów, znów nadająca majestatyczny charakter programowana perkusja… W „Hijrah” może wyszaleć się Nolan – wyczarowujący ze swoich klawiatur bogate, syntezatorowe brzmienia, osadzone na lekko tanecznym, „wirującym” motywie; nie zabrakło fortepianowych kontrapunktów. Tytułowa suita rozpoczyna się od klawiszowego wstępu, aczkolwiek pierwsza część to Tracy śpiewająca z głównie gitarowym podkładem. Po krótkim, recytowanym przerywniku „Contamination”, trzecia część zaczyna się od ponurego, basowego pulsu, powoli rozwijając się aż do bardzo fajnego finału – z barokowymi, niby-klawesynowymi partiami syntezatora i ładną linią gitary akustycznej. „The Vision Clears” to rzecz jak na Nolana mocno nietypowa: brzmienie niby jest prog-rockowe, podniosłe, ale cały utwór mocno zbliża się do całkiem chwytliwej, przebojowej rockowej ballady, z bardzo fajnym skutkiem. Na koniec ostatnia suita, „Endzone”. Z typowo progrockowym otwarciem „Occam’s Flame”, nieco kojarzącym się choćby z Pendragonowym „The Walls Of Babylon” – w sensie: syntezatorowe pejzaże i gitarowe popisy na ich tle. Potem mamy dwie części śpiewane na łagodnym klawiszowym podkładzie: „Purification” (Alana) i „A New Perspective” (Tracy). Ich głosy łączą się w finale – „Denouement”, gdzie mamy też na sam koniec podniosłe, dynamiczne sympho-rockowe brzmienie, z bębnami, gitarowym solem i szalejącymi klawiszami.
Płyta spotkała się z nieco lepszym przyjęciem niż poprzedniczka (średnia na progarchives przekracza minimalnie 3.00). Czy jest lepsza? Chyba nie do końca; na pewno jest płytą trochę inną. Co wychodzi jej na korzyść: kolejna porcja kameralnego grania w stylu debiutu mogłaby okazać się monotonna, a tak – otrzymaliśmy album, zaciekawiający i intrygujący słuchacza. Szkoda, że trzeciej części w dającej się przewidzieć przyszłości nie usłyszymy; dobrze, że ten album doczekał się wreszcie wznowienia.