To wydawnictwo jest dla mnie sporym zaskoczeniem. Nigdy nie byłem wyraźnym fanem zespołu – raczej repertuar samego Lady Pank nigdy nie należał do kulturotwórczego, w sensie na bazie muzyki zespołu chyba nie wytworzyła się dotąd żadna subkultura. Co nie przeszkadzało samemu zespołowi stworzyć 17 albumów studyjnych, zagrać 4 koncertówki - w sumie kilkudziesięciu świetnych kawałków, które dzisiaj nuci cała Polska. Niepokorni, bo tak można o nich napisać, szli pod prąd cenzury. Łączyli klasyczne rockowe granie z zadziornymi, pełnymi ironii tekstami. W latach 80tych dzielnie umykali cenzorom PRLu, co jakiś czas przypominając o sobie albo płytą wygrywającą w czołówkach notowań, albo jakimś mniejszym bądź większym skandalem. I tak oto zespół, chcąc uczcić swoje 30lecie istnienia, zmieścił się na scenie z grupką filharmoników gdańskich, popełniając absolutnie jedną z najfajniejszych płyt koncertowych, jakie miałem okazję usłyszeć.
Te ponad półtorej godziny muzyki umieszczone na dwóch krążkach to najlepsze podsumowanie dotychczasowej działalności zespołu. Muszę przyznać – jak w wielu przypadkach muzycy symfoniczni towarzyszący zespołom ograniczali się do wiernego odtwarzania, tak mamy tutaj naprawdę fantastyczne przeróbki muzyki Lady Pank połączonej z najbardziej znanymi kompozycjami muzyki klasycznej czy współczesnej poważnej. Średnio co drugi utwór to krótka etiuda w temacie znanego klasycznego przeboju – bo jak inaczej nazwać Madame Butterfly Pucciniego, Summertime – Gerschwina, Bolero – Ravela, IX Symfonię Dvoraka czy taniec z Szablami Chaczaturiana. To nie są kompletne wykonania, tylko krótkie przerywniki, które dodatkowo wzbogacają muzykę Lady Pank wplecione w melodię rockowych hitów. I to jest najsympatyczniejsze, że w tym wykonaniu nie dość że przybliżyli słuchaczom muzykę klasyczną, to jeszcze wspaniale ubarwili zasłużoną muzykę nadając jej klasycznego wymiaru. Ależ przecież mówimy o klasyce! Intro - w wykonaniu symfonicznym to przekrój tego, co za chwilę usłyszy słuchacz. A usłyszał wiele. I co najistotniejsze – a co mi tam, prywatę sobie walnę – to najfajniejszy album Lady Pank, i mocno żałuję że mnie nie było na tym koncercie! Móc wydrzeć się do refrenu Marchewkowego Pola w wersji „koncertowej” to taki jeden fajny akcent z wielu, jakie mogą spotkać człowieka na koncercie rockowej gwiazdy. Jednej rzeczy mi brakuje, jednak z pełnych ironii tekstów przedostatniej płyty, zabrakło mi tytułowego „Strach się bać”, a z którego znalazła się „Dobra konstelacja”. Bardzo fajny utwór, ale ... No właśnie.
Przez te całe 100 minut muzyki ani na chwilę nie przeszkadzał mi wspomniany przez Mariusza głos Janusza Panasewicza. Nie oczekuję na koncertach idealnego śpiewu, liczy się atmosfera, ciekawa interpretacja własnych kompozycji. Tutaj było znacznie lepiej niż można się spodziewać. Co można robić słuchając tej płyty podczas jazdy samochodem? Śpiewać z zespołem! Niesamowite, ale tak właśnie działa ta muzyka na człowieka wychowanego od najmłodszego przy dźwiękach tego już kultowego zespołu. Ten album to wspaniałe podsumowanie tych 30 lat działalności. Nie było łatwo, pierwsza dekada to i świetne płyty ale także ekscesy, rozpad zespołu podczas wyjazdu do USA i trud odbudowy zespołu w II dekadzie. W pamięci jednak zawsze pozostaną jako czołowi rockandrolowcy polskiej sceny muzycznej, autorzy muzyki do kreskówki „o dwóch takich co ukradli księżyc” czy wielu świetnych bądź prowokujących tytułów. Ludzie, którzy potrafili nagrywać świetne albumy, na przekór wszystkiemu.
Do krążka dołączony jest kupon iTunes pozwalający pobrać singiel "Chłopak z mokrą głową", oraz zapowiedź, że niedługo, jakoś w listopadzie, odbędzie się powtórka koncertu w Sali Kongresowej. Już zazdroszczę tym którzy wybiorą się na koncert. Ale jak tylko wpadą do Wrocławia zagrać symfonicznie - idę!
To już 30 lat! Ale ten czas leci!... I jak tu wystawiać notki? Poza skalą wszelakich oczekiwań!