Słuchając muzyki Anubis cofam się, z dużą nostalgią, do czasów moich pierwszych "muzyczno – progresywnych" doświadczeń. Schyłku lat 80 – tych, gdy coraz częściej w moim odtwarzaczu (początkowo magnetofonie kasetowym i szpulowym, nieco później w „kompakcie”) gościła muzyka Galahad, IQ, Pendragon, Jadis, Twelfth Night, Pallas, czy Final Conflict. Czasów, gdy nieodżałowany Tomek Beksiński, już w latach 90 – tych, pisał w Tylko Rocku o niektórych z nich jako o rycerzach progresywnego stołu… Ech, chciałoby się za Haliną Kunicką zanucić: to były piękne dni…
I już z tego powodu mają u mnie duży plus. Doskonale jednak zdaję sobie sprawę, że powyższa konstatacja może niektórych - już na starcie – poważnie zniechęcić. Nie da się bowiem ukryć, że muzyka Anubis to tak naprawdę… kopia z kopii. O ile wspomniane wyżej formacje inspirowały się legendami lat siedemdziesiątych, tak w muzyce Anubis czuć mocno ducha i klimat stylu wypracowanego już w następnej dekadzie i na początku lat 90 – tych. Jednym słowem, A Tower Of Silence powinien przypaść do gustu wszystkim wielbicielom klasycznego neoprogresywnego rocka – stylu, który artyści pielęgnują z dużym pietyzmem. Złośliwi znajdą pewnie analogię między tym faktem a starożytnym egipskim Anubisem, który opiekował się... zmarłymi. Porzućmy jednak te uszczypliwości i poświęćmy kilka słów albumowi.
To drugi krążek Australijczyków z Sydney. Ich debiut zatytułowany 230503 ujrzał światło dzienne w 2009 roku, recenzowana płyta swoją premierę miała dwa lata później. To klasyczny koncept album opisany siedemdziesięcioma minutami muzyki. Otwiera go najdłuższa i zarazem najlepsza w zestawie kompozycja The Passing Bell. 17 – minutowa, podzielona na sześć części suita idealnie wręcz nawiązuje do sztandarowych dokonań IQ. Aranżacyjny rozmach, klawiszowe pasaże, ciągłe zmiany tempa i nastroju – oto czego można się spodziewać po tym numerze. Pozostałe kompozycje nie mają już tego impetu, niemniej bronią się całkiem solidnie. W Archway Of Tears liźniemy nieco muzyki barokowej, w This Final Resting Place zanucimy najbardziej zapamiętywalny tu refren. Mający charakter miniatury - najkrótszy - Weeping Willow, dzięki wokalnym harmoniom może przywoływać dokonania Simona & Garfunkela. Z kolei w następującym zaraz po nim zwartym And I Wait For My World To End dostajemy bardzo udany gitarowy motyw będący motorem napędowym kompozycji już od samego jej początku. Całość kończą dwie inne dłuższe formy: The Holy Innocent i All That Is. Ozdobą pierwszej z nich jest przede wszystkim świetne saksofonowe solo wieńczące numer, drugiej – majestatyczny, patetycznie „przylukrowany” gitarowym popisem finał z głębokim klawiszowym tłem i „chóralnym” zamknięciem. Bez wielkich sensacji i odkryć, jednak w swojej kategorii A Tower Of Silence to rzecz godna uwagi i polecenia.