Alice In Neverland to fuzja dwóch literackich światów zrodzona w głowie Vincenta Fauche, który za sprawą muzyki, postanowił oddać hołd wielkim stymulatorom dziecięcych umysłów. Lewis Caroll i J.M. Barrie to autorzy szalenie rozpoznawalnych książkowych pozycji z typu tych przeznaczonych dla dzieci, jednak posiadających drugie, a nawet trzecie dno, często wymykające się tym najmłodszym odbiorcom. Alicja i Piotruś Pan oraz ich przygody i emocje przetłumaczone na języki muzyki zostały zawarte na debiutanckim wydawnictwie projektu Alice In Neverland.
Debut liczy dwanaście kompozycji o łącznym czasie trwania przekraczającym trzydzieści dziewięć minut. Jednak warto zaznaczyć, że posłużono się tutaj fortelem podobnym do tegorocznego wydawnictwa A Whisper in the Noise – ostatni utwór został sztucznie rozdęty za pomocą kilkuminutowych szmerów kończących ten krążek. Nie można pochwalać takiego zachowania, ale zważywszy na zawartość płyty warto przymknąć na nie oko. Debiut Alice In Neverland wydany został w formie skromnego digipacka, w którym oprócz tekstów utworów i podstawowych informacji o projekcie znajdziemy fragment baśniowego świata wspomaganego oryginalnymi grafikami Sir Johna Tenniela, które odnaleźć można w pierwszym wydaniu Alicji w Krainie Czarów.
Album jest spójną opowieścią i to rozpatrując ją pod kątem nastroju oraz środków użytych do jego stworzenia. Nie sposób jest wtłoczyć muzykę tego projektu w ramy gatunkowe. Podczas chłonięcia tej produkcji pojawiają się skojarzenia oraz elementy typowe dla ambientu, folku, muzyki klasycznej, a sami twórcy wspominają jeszcze o muzyce elektronicznej. Wydaje mi się, że zdecydowanie łatwiej jest ją określić mianem muzyki duszy, historią, która toczy się w wyimaginowanym świecie autora kompozycji. Jest to jeden z tych albumów, w którym nieistotny jest gatunek, a liczą się emocje, które podążają za dźwiękami. Debut z powodzeniem można postawić w szeregu obok płyt Lunatic Soul, When the Flowers Were Singing od Kwoon, To Forget od A Whisper In The Noise, czy Souvenirs D'un Autre Monde Alcest. Jednak jeżeli chodzi o brzmienie to najbardziej przypomina to doskonale znane z produkcji Mariusza Dudy, zwłaszcza z białego albumu.
Historia Alicji w Nibylandii rozpoczyna się od nastrojowego Prelude, w którym na pierwszy plan wysuwa się brzmienie wiolonczeli i pianina. Dopiero w Clair Obscure większą rolę zaczyna odgrywać gitara niezwykle ważna dla brzmienia tego projektu. Pojawia się też rozmyty, wycofany wokal, który staje się bardziej nośnikiem emocji niż typowym muzycznym narzędziem. Au bout du fil za pomocą partii wiolonczeli rozsnuwa mroczny, mglisty nastrój, który towarzyszy Alice to samego końca jej przygody. Klimat nieco się rozrzedza, kiedy do głosu dochodzi gitara, ale są to zaledwie pojedyncze promienie słońca przebijające się przez gęste listowie starego lasu (Clair Obscure, Observatoire, Roulette). Oprócz wymienianej już wiolonczeli (Au bout du fil, Interlude) ogromną rolę w budowaniu wydźwięku tego albumu odgrywa pianino. Partie tego instrumentu nie są porywające czy wirtuozerskie, są spokojne i proste, ale niesamowicie skutecznie wykorzystane (2 soeurs, Belisa, Shadow). Warto także wspomnieć o kilku dodatkowych muzycznych środkach, które pojawiają się na płycie. Są nimi motywy elektroniczne, minimalistyczna sekcja rytmiczna oraz różnego rodzaju odgłosy tworzące tło. Całość współgra idealnie tworząc mroczne, emocjonalne wydawnictwo.
Płytę Alice In Neverland warto przyswoić przy zgaszonym świetle, warto się rozmarzyć i odpłynąć, warto ją przetworzyć i zapamiętać, bo jest to jeden z tych nielicznych emocjonalnych unikatów, który jak łódka w łupinie orzecha nigdy może nie wypłynąć na szersze muzyczne wody.