Trochę z duszą na ramieniu ponownie wychodzę poza moje rockowe emploi, zapuszczając się w jazzowe rejony, które na pewno moimi terenami łowieckimi nie są. Ale o Niechęci napisać muszę, bo wątpię, żeby któryś z moich kolegów to zrobił. Poza tym jeżeli nawet, to pewnie nie da aż tylu gwiazdek.
Większość tego, co możemy usłyszeć na „Śmierci w miękkim futerku” to jazz, ale Niechęć nie jest zespołem stricte jazzowym. Z różnych powodów najbardziej pasuje tu termin jazz-rock. Ale to też nie ten, powiedzmy współczesny jazz-rock, jakieś fusion (chociaż i pewnie trochę też), które mogłoby by nam do głowy przychodzić, tylko bardziej ten „korzenny”, brytyjski z końca lat sześćdziesiątych, kiedy rockmani próbowali coś takiego pogrywać. Ale to też nie do końca tak, bo muzycy Niechęci to jazzmani. Tylko, że grają jak rockmani. A teraz na koniec tego stylistycznego zamieszania powiem - Komeda, VDGG i King Crimson. Plus trochę psychodelii. Myślę, że taki opisowy sposób przedstawienia muzyki Niechęci może najlepiej odpowiadać rzeczywistości. Przy czym najlepsze jest to, że pewnie każdy słuchacz taką układankę będzie tworzył z innych elementów. Co ciekawe jest to zespół złożony z muzyków młodych, albo bardzo młodych, w każdym razie średnia wieku chyba niższa niż w Widzewie Łódź.
Pewnie gdybym nie słyszał ich wcześniej w Trójce, to raczej nie zwróciłbym uwagi na płytę zespołu o dziwnej nazwie i jeszcze dziwniejszym tytule. Ale pamiętam dobrze ten nocny koncert i muzykę, która była tak inna i tak cholernie dobra. Za to trochę przegapiłem premierę samej płyty. Na szczęście Dominik, ukryta opcja jazzowa w naszej rodzinie, trzymał rękę na pulsie i poinformował mnie, że już się ukazała i trzeba nabyć. Co też niezwłocznie uczyniłem.
Myślę, że „After You” mogłoby bardzo zainteresować każdego co światlejszego fana prog-rocka i myślę, że mogłoby być ozdobą wielu płyt, takich jak na przykład ostatni Anglagaard. „Taksówkarz” najbardziej mi się kojarzy z „Do widzenie, do jutra”, czyli jednym z moich najbardziej ulubionych polskich filmów, czyli oczywiście Komeda. „Mojry”, „Niespokojny Relaks” i „Relaks Dub” to w zasadzie jeden dłuższy utwór, zresztą na żywo też ostatnio zagrali w jednym ciurku, bez przerw.
Wyjątkowo interesujący jest utwór tytułowy sprawia wrażenie jakiegoś nieco zakręconego marsza pogrzebowego, jakby z jakiegoś filmu z Maklakiewiczem, albo z Himilsbachem, albo z nimi oboma – ma jakiś taki surrealistyczny, psychodeliczny, a może nawet lekko zawiany klimat. No właśnie – filmowość tej muzyki. To też jest wyczuwalne – wiele z tych utworów mogłoby ilustrować różne sceny z jakichś filmów. Przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie. Bo nie wiem, czy to było zamierzone przez zespół, czy tylko tak wyszło. Ale to nie ma znaczenia. „Śmierć w miękkim futerku” to płyta naprawdę wyśmienita, po prostu wyborna. Gdyby ją rozpatrywać w kategorii szeroko rozumianego prog-rocka (a z pewnymi zastrzeżeniami można), to nic lepszego w naszym kraju nie ujrzało światła dziennego od bardzo wielu, wielu, wielu lat. Przede wszystkim ta muzyka ma straszny power, łapie za jaja, łapie za serce, nie pozostawia obojętną. Ładunek emocji jest tu wielki. Inni przy tym to ciepłe szczyny.
Polska płyta roku i do tego jedna z najlepszych tegorocznych w ogóle.