ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Darkness, The  ─ Hot Cakes w serwisie ArtRock.pl

Darkness, The — Hot Cakes

 
wydawnictwo: Play It Again Sam 2012
 
1. "Every Inch of You" Justin Hawkins, Dan Hawkins 3:04
2. "Nothin's Gonna Stop Us" Justin Hawkins, Dan Hawkins, Chris McDougall 2:45
3. "With a Woman" Justin Hawkins, Dan Hawkins, Frankie Poullain 3:41
4. "Keep Me Hangin' On" Justin Hawkins, Dan Hawkins 3:00
5. "Living Each Day Blind" Justin Hawkins, Dan Hawkins 5:06
6. "Everybody Have a Good Time" Justin Hawkins, Dan Hawkins 4:48
7. "She Just a Girl, Eddie" Justin Hawkins, Dan Hawkins 3:46
8. "Forbidden Love" Justin Hawkins, Dan Hawkins, Frankie Poullain 3:49
9. "Concrete" Justin Hawkins, Dan Hawkins, Frankie Poullain 3:52
10. "Street Spirit (Fade Out)" Thom Yorke, Johnny Greenwood, Colin Greenwood, Ed O'Brien, Phil Selway 3:07
11. "Love Is Not the Answer" Justin Hawkins, Dan Hawkins 3:41
 
Całkowity czas: 40:39
skład:
Justin Hawkins – vocals, guitar; Dan Hawkins – guitar; Frankie Poullain – bass guitar; Ed Graham – drums
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,1
Arcydzieło.
,1

Łącznie 6, ocena: Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
20.09.2012
(Recenzent)

Darkness, The — Hot Cakes

Kolejna, bardzo dobra płyta z tego roku.

 Prawie dekadę temu The Darkness mocno namieszało na brytyjskiej scenie rockowej, błyskawicznie wdzierając się na szczyty list przebojów. A potem równie szybko  stamtąd zlatując. Po zaledwie dwóch płytach cała impreza poszła się paść, bo szanowny pan wokalista ćpał kokę na kilogramy i trzeba było odstawić go na odwyk. Jednak na szczęście kosztem niemałych sił i środków, udało się zatrzymać biodegradację żywego organizmu zwanego Justin Hawkins na poziomie umożliwiającym w miarę sprawne funkcjonowanie. Doszedł on  jakoś do siebie, potem przeprosił się z kolegami i bratem, a rok temu odtrąbiono reaktywację zespołu.

 Wiele się po niej nie spodziewałem, zresztą poprzednio też specjalnie za The Darkness nie szalałem. Co prawda fajny był to band grający mieszankę Sparks, hard-rocka i Queen, fajnie się tego słuchało, ale było to dla mnie zbyt kabaretowe i zbyt zwariowane i nieco za mało poważne. Po „Hot Cakes” sięgnąłem, bo w Trójce usłyszałem kilka numerów, które zdecydowanie mi podeszły. Trochę się The Darkness zmieniło. Co prawda dalej Hawkins popisuje się swoim świdrującym falsetem, tyle, że jakby z większym umiarem. Dalej jest to żywiołowy, imprezowy rock, ale mniej imprezowy, a bardziej rock. Co tu dużo mówić, lat przybyło, doświadczeń życiowych też, niekoniecznie tylko tych przyjemnych, no to i nieco zmieniły się pomysły na własną muzykę. Oczywiście od razu możemy poznać, że to The Darkness, bo   mama-natura obdarzyła Justina Hawkinsa tak charakterystycznym głosem, że nie ma mowy o pomyłce (jest jeszcze ewentualnie tylko młodszy z braci Mielonka). Po pierwsze jest to The Darkness jakby bardziej dojrzały i poważniejszy – sam Hawkins zbytnio nie szaleje ze swoim wokalem po dużych wysokościach, a robi to w sposób bardziej uzasadniony, przez co bardziej skuteczny. Po drugie – wcześniej był to band jak najbardziej rockowy, ale taki nie do końca poważny, dużo było w tym kabaretu i pastiszu – odbierało się ich z lekkim przymrużeniem oka. Co prawda, trudno powiedzieć, żeby „Hot Cakes” było takie stuprocentowo sierozne, ale jest to płyta  bardziej poważna i dojrzała niż dwie poprzednie. Doroślejsza. No nie, sztywniactwo ich nie dopadło. Pod tym względem dojrzalsza, że z większą premedytacją potrafią dokopać słuchaczowi. Jak się gra rocka nie zapomnieli. Co więcej sprokurowali najcięższą i najostrzejszą płytę w swojej karierze. I do tego najlepszą! Oprócz znanych już Queenowo-glamowych klimatów pojawiły się naprawdę „zawiesiste” hard-rockowe riffy (co prawda one już i wcześniej były, ale nie tak wyraziste) i wszystko to zaczęło momentami AC/DC przypominać. Zdecydowanie wszystko to teraz lokuje się w pobliżu łagodniejszej odmiany metalu. W każdym razie na jednej scenie z Airbourne i White Wizzard na pewno by się nie pogryźli. Kilka numerów udało im się tutaj, że żadnych reklamacji – "Nothin's Gonna Stop Us" zasuwa aż miło (podobieństwo do „Don’t Stop Me Now” raczej zamierzone), „Living Each Day Blind” sporo kapel typu Boston mogłoby spokojnie nagrać w czasach swojej największej świetności i nie byłby to najgorszy utwór na płycie, jest jeszcze "Everybody Have a Good Time"  z „piorunowym” riffem, "She Just a Girl, Eddie"  jest lekko kopnięte, jak numery z poprzednich płyt, ale też dobre. Jednak  nie zawsze jest tak różowo – własna wersja „Street Spirit” Radiohead to spora pomyłka. Co prawda zagrana z iście metalową werwą, ale i tak wyszła raczej bez sensu. Drugi numer, którego powinno nie być na „Hot Cakes” to „Forbidden Love” – już ten wstęp flamenco mógł budzić pewne zaniepokojenie, potem też nie jest lepiej – strasznie banalny numer. Do zapomnienia. Za to największą wadą tego krążka jest to, że się  nie znalazł się na nim najlepszy utwór, który jest tylko na wersji „deluxe edition” – czyli „Cannonball” z gościnnym udziałem Iana Andersona.

 „Hot Cakes” to dla mnie spore zaskoczenie in plus. To kawał sympatycznego hard-rocka i w jakichś ewentualnych rocznych podsumowaniach na pewno o tym nie zapomnę. Mam nadzieję, że jest to dopiero początek nowej kariery The Darkness, bo to jednak mimo wszystko jedna z oryginalniejszych i bardziej malowniczych kapel brytyjskich.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.