Pamiętacie Sieges Even? Ta niemiecka formacja, bardzo zresztą ceniona w kręgach progresywnego rocka, po ponad 20 latach działalności i wydaniu ośmiu albumów, w 2008 roku zakończyła działalność. Żeby było ciekawiej, do rozpadu kapeli doszło po nagraniu przez nią dwóch, być może najlepszych w dyskografii, krążków i bardzo udanej koncertówki. No ale po co ja tu o tym piszę? Z prostego powodu – muzyczne życie nie znosi próżni. Na gruzach zasłużonej kapeli bracia Alex i Oliver Holzwarth’owie postanowili stworzyć formację Brutal Godz, zaś wokalista Arno Menses i gitarzysta Markus Steffen zdecydowali się rozwinąć istniejący już od 2007 roku projekt Subsignal.
Touchstones to już drugi album w historii Subsignal. Muzycy zadebiutowali w 2009 roku bardzo udanym krążkiem Beautiful & Monstrous. Wydany w ubiegłym roku Touchstones wydaje się jego godnym następcą.
Ten nieco przydługi historyczny wstęp, pokazujący korzenie Subsignal, nie jest oczywiście przypadkowy. Bo wszyscy miłośnicy Sieges Even, którzy polubili grupę szczególnie po krążkach The Art Of Navigating By The Stars i Paramount (czyli tych, na których zaśpiewał wspomniany Menses) nie powinni obok tego albumu przejść obojętnie. Bo na Touchstones dostaną progresywny rock wysokiej próby z charakterystyczną barwą głosu Mensesa i takowymi zagrywkami gitarowymi Steffena. Muzyce Subsignal blisko jest do progmetalowej stylistyki. Sporo kompozycji okraszonych jest ciętymi, masywnymi riffami, zbliżającymi ich dźwięki do propozycji Brytyjczyków z Threshold (Echoes In Eternity, As Dreams Are Made On, The Essence Called Mind, The Lifespan Of A Glimpse). Całość łagodzą jednak bardzo przystępne, zaśpiewane harmonicznie, partie wokalne (gdzieś daleko nawiązujące do klasyków z Yes) oraz duża doza ciekawie zaaranżowanej elektroniki. Nie wolno też zapomnieć o wielowątkowości wielu numerów, w których jest czas na rockową moc, ale także i na stosowne zwolnienie i nastrój (patrz tytułowy Touchstones). Najzgrabniejszy na płycie i zarazem mój ulubiony Finisterre w refrenie wpisuje się nawet w AOR-owe klimaty! Mimo wszystko minusem albumu jest jego długość. 75 minut zdecydowanie pod koniec daje się już we znaki i zaczyna nużyć. Nieco krócej i byłoby świetnie.