Kosmicznej Sagi odcinek 15: ...And Then They Were Three... w hawkwindowym wydaniu.
"Captain's Personal Log, supplemental. I have just witnessed the total destruction of the U.S.S. Enterprise with the loss of all hands. Save one. Me." – Picard
No może nie do końca. Załoga wykruszyła się do tego stopnia, że na pokładzie uchował się nie tylko kapitan, ale również dwóch oficerów pokładowych. Wyzwanie nie lada. Czy aby na pewno Hawkwind w formie tria będzie potrafił stworzyć tak bogatą, ciekawą i rozbudowaną muzykę jak za czasów kiedy był kwartetem, kwinetem czy nawet sekstem? Od razu uspokajam. Kapitan i jego załoga stanęli na wysokości zadania i byli w stanie bez komplikacji kontyuować podróż.
„Electric Tepee” nie należy do najbardziej odkrywczych wydawnictw zespołu, ale przyznać należy, iż zawiera kilka naprawdę dobrych utworów opartych na sprawdzonych patentach. Jednym słowem, Hawkwind nadal podąża swoją wybraną ścieżką, nie schodząc poniżej pewnego (wysokiego)(kosmicznego) poziomu.
Płyta jest dość urozmaicona, ale w miarę spójna. Tradycyjnie znalazło się miejsce dla szybkich, rozpędzonych - z prędkością nadświetlnej - numerów. „LSD” na świetny, rozimprowizowany, niemal (nomen omen) narkotyczny pęd. „Sadness Runs Deep” przykuwa uwagę świetnym syntezatorowym motywem przewodnim utworu, powracającym co jakiś czas podczas trwania kompozycji, a entuzjaści mocniejszej, nieco toporniejszej jazdy będą zachwyceni takim brzmiącym bardzo hardrockowo „Secret Agent”; fajny, mocny gitarowy riff, ciekawe przejścia. Wprawdzie wraz z wejściem wokalu Brocka napięcie zdaje się spadać i przez to całość zdaje się być prowadzona nieco bez do końca przemyślanej koncepcji, jednak pomimo tego ten fragment należy zaliczyć na plus. Zwłaszcza jeśli postawi się go obok takiego „Right To Decide”, który nie dość, że jest najsłabszym fragmentem na płycie, to do tego zaliczyć go należy jako jeden z najgorszych kawałków w całej dyskografii zespołu. Totalne dno. Ani ciekawej melodii, ani kliamtu, ani fajnych efektów panie tu nie uraczysz. Rzecz gwałcąca uszy, nie dająca się znieść jeszcze bardziej niż sztuczne lansowanie Maryli Rodowicz z uporem lepszej sprawy przez naszą kochaną TVP.
Ciekawie brzmi „Mask Of The Morning”, będącym niczym więcej jak rozwiniętą, przearanżowaną przeróbką utworu „Mirror Of Illusion” z debiutanckiej płyty. Wersja A.D. 1992 brzmi ostrzej, surowiej, do tego okraszona została fajną syntezatorowo-instrumentalną wstawką wciśniętą gdzieś w środek utworu. Bardzo miła wycieczka w przeszłość w nowoczesnym wydaniu.
Nie zabrakło instrumentalnych, syntezatorowych impresji, z których najbardziej zapadają w pamięć przepięknie prowadzony „Blue Shift”, mroczny i niemal marszowy „Death Of War”, czy (wcale nie mający w sobie niczego z folkowych brzmień) „Going To Hawaii”. Bardzo klimatycznie brzmią połączone ze sobą tematy „Space Dust” i „Snake Dance”. Niestety również z tej grupy kompozycji pojawiły się zupełnie zbędne fragmenty, takie jak „Garden Pests”; niby z założenia miało to „coś” (bo inaczej się tego nie da nazwać) być prześmiewcze, ale ostateczny efekt brzmi jak próba dźwięku dziecięcych organków Casio...
Należy jednak zaliczyć „Electric Tepee” do pozycji raczej udanych w dyskografii zespołu. Panowie Brock i Davey dwoją się i troją, aby wypełnić (syntezatorową) lukę po odejściu klawiszowca Harvey’a Bainbridge’a, co ostatecznie udaje im się znakomicie. Zresztą takie „przekwalifikowanie” znów grupie wyszło na dobre (pamiętajmy, że Bainbridge w Hawkwind zaczynał jako basista). Hawkwind nadal trzyma się własnego stylu, tworząc muzykę, która umiejętnie utrzymuje się ramach stylu zespołu. Jeśli nawet po ponad dwóch dekadach działalności nie tworzą dzieł tak odkrywczych i powalających jak niegdyś to pomimo tego ich poczynania trudno określić jako przyszłowiowe ‘odcinanie kuponów’. Zespół nadal posiadał energię, chęci i inwencję twórczą, aby nagrać płytę, która jest czymś więcej aniżeli ‘kolejną w dyskografii’. Co więcej, uważam ją za taką po którą fani nawet po latach z miłą chęcią sięgają.
W następnym odcinku: matematyczno-filozoficzna wizja świata, czyli im niebezpieczniej tym lepiej