ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Frumpy ─ 2 w serwisie ArtRock.pl

Frumpy — 2

 
wydawnictwo: Philips 1971
 
1. Good Winds (10:02)
2. How The Gipsy Was Born (10:05)
3. Take Care Of Illusion (7:30)
4. Duty (12:09)
 
Całkowity czas: 38:57
skład:
- Inga Rumpf / vocals; - Jean-Jacques Kravetz / keyboards; - Karl-Heinz Schott / bass; - Carsten Bohn / drums; - Rainer Baumann / guitars
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,4
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,10
Arcydzieło.
,10

Łącznie 25, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
03.08.2012
(Recenzent)

Frumpy — 2

Prog z kapustą.

 Odcinek szósty.

 Miało być dzisiaj  Ash Ra Tempel, albo guru Guru, ale przez cały lipiec były głównie płyty krautowe, albo bardziej krautowe niż progowe, to teraz zgodnie z tytułem cyklu wypadałoby jednak coś bardziej progresywnego. Dlatego zajmę się drugą płytą grupy Frumpy. I żeby nie było żadnych nieporozumień i wymówek – Zapamiętnijcie kursanty raz na jutro  – to płyta z absolutnej czołówki niemieckiego rocka. Ever.

 Śmiała to teza i wypadałoby ją jakoś uzasadnić.  Jest jeden, prosty sposób, ale niestety na artrocku niedostępny, bo nie mamy radia. Ale jakby ktoś miał na zbyciu dwa, trzy tysie miesięcznie i nas zasponsorował, to pewnie radio by i było. Na razie trzeba wierzyć mi na słowo.

 Frumpy w zasadzie w całości wzięło się z folkowej grupy The City Preachers, zarządzanej przez Irlandczyka, Johna O’Brien-Dockera, a działającej w Niemczech, w drugiej połowie lat sześćdziesiątych. Część muzyków tego zespołu postanowiło zacząć pracować na własny rachunek, min. wokalistka Inga Rumpf, a anagram jej nazwiska stał się nazwą zespołu.

 Nowa formacja wyróżniała się wśród innych wykonawców – tworzyli ją muzycy doświadczeni, po kilkuletnim „stażu” w graniu muzyki, powiedzmy anglosaskiej i dlatego sami też coś takiego zaczęli tworzyć. Przede wszystkim grali inaczej, nie tak topornie i kwadratowo, jak wiele kapel z Niemiec, tylko bardziej rasowo, z feelingiem, do tego Inga Rumpf (charakterystyczny, chropawy, niski, omalże męski bardzo mocny głos) śpiewa praktycznie bez akcentu i na dobrą sprawę można wziąć ich za kapelę z Wysp Brytyjskich. I właśnie ich inspiracji należy szukać właśnie tam, głównie spośród wykonawców tzw. brytyjskiego białego bluesa – może nie tego najbardziej „korzennego”, raczej tego bardziej skłaniającego się w stronę psychodelii, jazzu (czyli powiedzmy prog-rocka) – Blodwyn Pig, druga edycja Traffic, Spooky Tooth, może i Chicken Shack, Indian Summer.

 Pierwsza i trzecia płyta specjalnie mi się nie podobają, już trójka, “By The Way” bardziej mi podchodzi, ale jedynki nawet nie mam. Za to dwójka to  coś zupełnie innego, przede wszystkim jest od nich najbardziej prog-rockowa, bluesa tu zdecydowanie mniej. Często jest tak, że o geniusz ocierają się rzeczy proste. „2” jest proste jak budowa cepa, ale kiedy pierwszy raz ją usłyszałem, to od razu puściłem  ją jeszcze raz, jak tylko się skończyła. Zwaliła mnie z nóg. Cały ten album to raptem cztery piosenki, tyle, że bardziej rozbudowane trwające siedmiu do dwunastu minut. A zrobiono je według dokładnie tego samego schematu – wolny temat przewodni, szybsza improwizowana część środkowa i na koniec znowu wraca temat przewodni. Może być coś prostszego, przynajmniej koncepcyjnie? Chyba nie bardzo. Da się o tym coś więcej napisać? Tez nie bardzo, chyba tylko tyle, że mamy tu dużo „zawiesistych” organów, takich, jakie tygryski najbardziej lubią i przepiękne solo gitarowe w „How The Gypsy Was Born”. Poza tym pierwsza strona lepsza od drugiej, ale finał „Duty” „podparty” fragmentami Toccaty i Fugi D-Moll Jana Sebastiana Bacha – wyborny…

 Niezwykłej zawartości towarzyszyła też i niezwykła forma wydania płyty – okrągła, rozkładana okładka, zapakowana w przeźroczystą, plastikową torebkę. Niestety dotyczyło to tylko wersji winylowej, kompakt wydano w tradycyjnym pudełku.

 Grupa próbowała podbić również i rynek brytyjski, ale niestety się nie udało. Może dlatego, że nie wozi się drzewa do lasu? Za Kanałem sporo podobnych kapel było, sporo było też i lepszych, a przynajmniej równie dobrych. Zresztą może gdyby spróbowali  jeszcze raz…? Ale na to już nie starczyło czasu, bo zespół rozpadł się zaraz po wydaniu „By The Way”. Może tak nie do końca, bo Rumpf, Kravetz i Schott zaraz potem założyli Atlantis, ale to już zupełnie inna historia. Potem Inga Rumpf  zdecydowała się na karierę solowa, która kontynuuje do dziś. Jako Frumpy zebrali się na początku lat dziewięćdziesiątych, nagrali nawet nową płytę, ale zorientowali w temacie twierdzą, że niekoniecznie musieli. Jednak to już było dwadzieścia lat później, na początku lat siedemdziesiątych nagrywali naprawdę wybitne rzeczy.

 Płyta z rodzaju „must have”.

PS. Płyta nie jest zbyt trudno dostępna, widziałem ją na naszym allegro za 4 dychy, na niemieckim amazonie też jest tego sporo.

 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.