ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Rainbow ─ Rising w serwisie ArtRock.pl

Rainbow — Rising

 
wydawnictwo: Polydor 1976
 
1. Tarot Woman (5:53)
2. Run with the Wolf (3:48)
3. Starstruck (4:06)
4. Do You Close Your Eyes (2:58)
5. Stargazer (8:26)
6. A Light in the Black (8:12)
 
Całkowity czas: 33:28
skład:
Ritchie Blackmore – guitar
Ronnie James Dio – vocals
Tony Carey – keyboards
Jimmy Bain – bass
Cozy Powell – drums

oraz gościnnie:
Munich Philharmonic Orchestra – Strings, Horn
Fritz Sonnleitner – Concert Master
Rainer Pietsch – Conductor
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,3
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,5
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,17
Arcydzieło.
,48

Łącznie 75, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 8++ Arcydzieło.
13.07.2012
(Gość)

Rainbow — Rising

Rainbow kolejnym wcieleniem Deep Purple? Nie całkiem. Fakt - mamy tu charakterystyczne brzmienie gitary Ritchiego Blackmore'a, jego riffy i solówki, jednak równie ważną rolę odgrywa zupełnie kto inny. Mały człowiek z wielkim głosem - Ronnie James Dio.

Dawno, dawno temu, gdy w Europie wojska pewnego wąsatego Austriaka przetaczały się przez kraj rządzony przez wąsatego Gruzina, a na Pacyfiku rośli chłopcy z US Army zmagali się z zawziętymi Japończykami, w niewielkiej mieścinie położonej 80 kilometrów na północ od Bostonu, w rodzinie włoskich imigrantów, przyszedł na świat Ronald James Padavona. Gdy miał pięć lat, zaczął grać na trąbce, co wbrew pozorom (metalowy krzykacz dmący w trąbkę?) przydało mu się w dalszej karierze. Sam twierdził, że dzięki trzynastu latom gry na tymże instrumencie ukształtował się jego głos. Jak czas pokazał – głos był jego największym skarbem. Na początku lat 60. przyjął pseudonim Dio i zaczął występować z różnymi lokalnymi grupami. W pierwszej połowie lat 70. grał na basie i śpiewał w zespole Elf, który w 1975 roku zwrócił uwagę Ritchiego Blackmore’a, wówczas będącego świeżo po rozstaniu z Deep Purple. Poskutkowało to utworzeniem formacji Rainbow i nagraniem jej debiutanckiego albumu, Ritchie Blackmore's Rainbow. Przed powstaniem kolejnej płyty w składzie zostali tylko Ritchie i Ronnie, dołączył jednak jeszcze jeden - nie licząc basisty Jimmy'ego Baina i klawiszowca Tony'ego Carey'a - ważny element układanki, kolejny muzyk o zdrobniałym imieniu - Cozy Powell. Perkusista grywał wcześniej z Jeffem Beckiem, mógł też pochwalić się trzecim miejscem na listach brytyjskich (Dance of the Devil) oraz ustanowieniem w BBC rekordu na najszybszego bębniarza grającego na żywo w telewizji.

Nowe Rainbow wkrótce nagrało nową płytę. Płytę, która do dziś pozostaje wzorem hardrockowej maestrii z najwyższej półki - Rising. Co znamienne, tym razem na froncie okładki nie ma już nazwiska gitarzysty. Słusznie - Ritchie tutaj nie dominuje, a cały materiał jest podpisany Blackmore-Dio. Choć wszystkie utwory zamieszczone na krążku zawierają znakomite riffy i solówki, to elementy te nie przytłaczają reszty. A ta bez wątpienia zasługuje na uwagę – choćby Ronnie i jego ekspresyjny wokal. Duża skala, dobra technika, typowo rockowy wydzier i efektowne przeciąganie - jest czego posłuchać. Do tego świetny bębniarz - choć powiedzieć, że Cozy jest subtelny, to tak, jakby Phila Collinsa nazwać awangardowym fagocistą. Mówiąc wprost - Powell strasznie się tłucze, niemniej robi to w sposób bardzo artystyczny. Na całej płycie jest dobrze słyszalny, zresztą zasłużenie - jego gra doskonale pasuje do popisów dwóch głównych solistów, nadając całości mocy i pędu.

Nie ma co opisywać wszystkich kompozycji po kawałku - to nie prog-rock, żeby oglądać pod światło każdą nutkę. Rising to wręcz wzorcowa płyta hardrockowa (no dobrze, nie ma epickiej ballady), a więc świetnie się do niej tupie i macha łepetyną, riffy od razu wpadają w ucho, a wokalista drze się aż miło. Jednak bez kilku słów się nie obejdzie. Wspomnę o Tarot Woman, która zaczyna się syntezatorowym solo, z którego wyłania się przycinająca się gitara, wchodzą bębny, a po chwili zespół żwawo jedzie przed siebie z mocnym rockiem. I tak przez resztę płyty, z tym że klawiszowiec rzadziej pojawia się na pierwszym planie. Pod numerem 3 kryje się Starstruck – chyba najbardziej przebojowy utwór na płycie, z chwytliwym refrenem i zgrabną solówką Czarnego Rycerza (Ritchiego, gdyby ktoś nie wiedział). Na drugą stronę trafiły dwa dłuższe kawałki. Najpierw Stargazer, zaczynający się od figury perkusyjnej, potem przechodzący w ciężką, riffową kompozycję, wspomaganą orkiestrą. Warto zwrócić uwagę na tekst, typowy dla Ronniego - zamki, czarownicy, wieże, a i rycerze walczący ze smokami też nie byliby od rzeczy. W tym wypadku świetnie koresponduje to z okładką płyty, jedną z ładniejszych w hardrockowym światku. Aha, słuchając Stargazera nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że coś mi przypomina. Co? Kashmir. Momentami orkiestra gra podobne partie. Na końcu wylądowało Light in the Black. Najszybszy utwór na całym albumie. Ostry - muzycy grają tak, jakby im się dokądś spieszyło lub jakby gonił ich wściekły Ozzy z nietoperzem w zębach. Do tego w środku mamy żwawy fragment instrumentalny, w którym popisują się Tony Carey i Ritchie Blackmore.

Jeszcze tylko wydzier najmniejszego spośród znanych mi rockmanów (163 cm bez koturnów) i już po wszystkim - Rising się kończy, po raptem 33 minutach. Tak krótkie płyty mają jednak wielką zaletę - chce się ich posłuchać jeszcze raz. Co niniejszym czynię i tym, którzy ją znają, doradzam zrobić to samo, a tym, którzy dotąd nie mieli okazji jej poznać - gorąco polecam. Znakomity album.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
Mgławica Koński Łeb - Barnard 33 by Naczelny
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.