Ritchie Blackmore. Mistrz. W 1974 roku, po wydaniu wraz z Deep Purple albumu Stormbringer odtrąbił odejście z zespołu. Nie wnikając w przyczyny, należy mu z perspektywy czasu pogratulować. Każdy zespół w trakcie swojej kariery przeżywa wzloty i upadki, więc i wobec Deep Purple historia nie mogła być łaskawsza. Po zmianie składu pod koniec lat sześćdziesiątych i nagraniu kilku absolutnie wspaniałych i kultowych albumów członkami grupy przestali być (z różnych przyczyn) zarówno wokalista Ian Gillan, basista Roger Glover, a w końcu i Ritchie Blackmore. Deep Purple nagrali jeszcze jeden album (Come Taste The Band) i rozpadła się na osiem lat.

No dobrze, ale my tu o Rainbow… Ano, prawda. Blackmore nie wytrzymał długo bez muzyki. Zebrał skład, a właściwie dogadał się z Ronaldem Jamesem Padavona, znanym powszechnie jako Ronnie James Dio i znokautował dawnych kolegów dwoma studyjnymi albumami. Płyta Ritchie Blackmore’s Rainbow to znakomity przykład, co mogą zrobić muzycy, gdy emocje skierują na właściwy tor. A drugi album studyjny – Rising to już po prostu rockowa maestria z najwyższej półki. Nic zatem dziwnego, że grupa, chcąc zdyskontować odniesiony sukces ruszyła w trasę koncertową. I nagrała album, który dla niżej podpisanego od dawna znajduje się w dziesiątce najlepszych płyt koncertowych świata.

Sześć nagrań! Zaczyna się od wykopu. Kill The King, grany na żywo utwór, który miał się ukazać na jako studyjne nagranie na kolejnym – wydanym w 1978 roku – albumie Long Live The Rock’n Roll. Mocno, hardrockowo, do przodu. Z małymi efektami na początek – idealny początek koncertu. A zaraz po nim – składanka: zaczyna się od Man On The Silver Mountain, prawie płynnie przechodzi w  blackmorowską kompozycję Blues, sfinalizować swój triumf w Starstruck. Jest magicznie, ale prawdziwe magnum opus dopiero na nas czeka. Bo te cztery nagrania, które stanowią o sile albumu, to prawdziwe, koncertowe mistrzostwo świata. Liryka Catch The Rainbow w śpiewie Dio, pazur w solówce Blackmore’a po prostu wgniatają w fotel. I to przez dobry kwadrans. A zaraz po nim – cover macierzystej formacji Ritchiego – pochodzący z BurnPurpli utwór Mistreated miażdży! I znowuż kilkanaście minut. Gdyby ktoś miał siłę jeszcze ruszyć palcem, to Rainbow serwują nam dwa nagrania zamykające album. Spokojny, wyważony i niezwykle romantyczny Sixteenth Century Greensleeves, a potem nokaut. Cover utworu Still I’m Sad autorstwa Jim McCarty’ego i Paula Samwell-Smitha, napisanego przez nich na pierwszy album grupy The Yardbirds. Genialne nagranie w wersji o miliony lat świetlnych odległej i zarazem lepszej od oryginału. I koniec. Ponad godzina muzyki, która upłynęła właściwie nie wiadomo jak.

On Stage to przepiękny album. Zespół gra na nim tak, jakby nie istniały jakiekolwiek ograniczenia. Jest porywająco, mistycznie, a momentami po prostu człowiek siedzi z otwartymi ustami, zaklęty niczym w kamień. Polecam, nie zawiedziecie się… 

Wspaniały i porywający album.