ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Helloween ─ Keeper Of The Seven Keys Part One w serwisie ArtRock.pl

Helloween — Keeper Of The Seven Keys Part One

 
wydawnictwo: Noise Records 1987
 
1. Initation (Hansen) [01:21]
2. I’m Alive (Hansen) [03:23]
3. A Little Time (Kiske) [03:59]
4. Twilight Of The Gods (Hansen) [04:29]
5. A Tale That Wasn’t Right (Weikath) [04:43]
6. Future World (Hansen) [04:02]
7. Halloween (Hansen) [13:18]
8. Follow The Sign (Hansen, Weikath) [01:46]
 
Całkowity czas: 37:08
skład:
Michael Kiske – Lead Vocals. Kai Hansen – Lead & Rhythm Guitar, Vocals. Michael Weikath – Lead & Rhythm Guitar, Vocals. Markus Grosskopf – Bass Guitar, Vocals. Ingo Schwichtenberg – Drums. Tommy Hansen – Emulator.
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,2
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,6
Arcydzieło.
,6

Łącznie 15, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
01.05.2012
(Recenzent)

Helloween — Keeper Of The Seven Keys Part One

Ćwiara minęłaTM AD 1987!

Do tej płyty mam duży sentyment. Księgarnia w pasażu przy ul. Gospodarczej, oprócz książek, miała w swej ofercie sporo innych ciekawych rzeczy: reprodukcje obrazów, kasety audio, różne papiernicze rzeczy – i płyty winylowe. Głównie niestety made in Poland (180-gramówki to to nie były…), albo z tzw. bratnich krajów socjalistycznych (bułgarskie reedycje Modern Talking – oj, we wczesnej podstawówce to były hiciory, że głowa mała). Tam właśnie kupowałem czarne krążki, które potem zdzierałem na otrzymanym na komunię sprzęcie (nazwy nie pamiętam).

„Keepera” zapamiętałem szczególnie. Głównie dlatego, że pani sprzedawczyni, widząc w rączkach trzecioklasisty tą płytę, szepnęła ze zgrozą: “Ale to jest METAL!!!”. Do dziś nie wiem, czy miało mnie to odstraszyć, czy bardziej zachęcić. W każdym razie kilkanaście minut później już opuszczałem igłę na czarny krążek.

„Keeper” to był pierwszy album z szeroko pojętego metalu, z jakim się zetknąłem. (Potem doszła jeszcze koncertówka Venom, na podwójnym winylu. Może kiedyś też zrecenzuję toto.) Z metalem miałem potem jeszcze bliższy związek kilka lat później, gdy przez parę lat namiętnie czciłem Metachę. Ale „Keeper” zawsze zostanie dla mnie Tą Pierwszą Płytą Metalową.

Helloween na swojej drugiej płycie koła nie wynalazło. Raczej na bazie kół stworzonych przez innych zaczęło robić swoje. Kaia Hansena, który coraz trudniej dzielił obowiązki gitarzysty i wokalisty, za mikrofonem zastąpił Michael Kiske – bardzo dobry technicznie frontman, z dużą skalą Dickinsona i zamiłowaniem do halfordowskich „górek”. Dodajmy łojenie na dwie gitary, skłonność do chwytliwych refrenów, żwawą dynamikę całości i często baśniowo-fantastyczną tematykę tekstów i otrzymujemy power metal. Nie tak wyszlifowany jak u pudelmetalowych kolegów, daleki też od thrashowej surowości, chętnie wykorzystujący potencjał dwóch gitarzystów.

Zgrabnych melodii i chwytliwych refrenów, dających Kiskemu okazję do wrzaśnięcia, na tej płycie nie brakuje: „I’m Alive”, „A Little Time” (autorstwa samego wokalisty), czy chyba najbardziej z całości przebojowy „Future World”. Kompozytorski monopol Hansena przełamuje też Weikath, proponując „A Tale That Wasn’t Right” – archetypową metalową balladę, z łagodnymi zwrotkami, dramatycznym, ekspresyjnym refrenem i podniosłymi partiami gitarowymi, patent, który inni metalowcy potem powielą w nieskończoność.

Niezaprzeczalnym gwoździem płyty jest 13-minutowy „Halloween”. Helloween wkracza tu na tereny prog-metalu – oprócz stałych elementów, czyli dynamicznego refrenu (z Kiske’em wrzeszczącym „Aaaaaaaaaah - it’s Halloween!!”) i rozpędzonych zwrotek, oferuje też sporo zmian tempa, zaskakujących, kontrastowych wstawek (z tą z „Darkness… Where am I now?” na czele) i skoków nastroju. Całość spinają klamrą miniatury – „Initiation” i przesycona aurą niesamowitości „Follow The Sign” (pamiętam, jak kiedyś frapował mnie ten króciutki fragment – niby z jakiejś dziwnej ceremonii…).

Dobrą passę Helloween podtrzymali na kontynuacji tego albumu – „Keeper Part Two”. Potem było już różnie, ale generalnie Helloween wśród powermetalowej braci trzymał dość solidny poziom, jeśli chodzi o wydawane płyty. Niezły poziom trzyma też założone przez Kaia Hansena po rozstaniu z Helloween Gamma Ray (na czele z moją ulubioną „Land Of The Free”). Tak więc, jeśli ktoś chce zapoznać się z Helloween – obie części „Keepera” (który oryginalnie miał być podwójnym albumem, ale wytwórnia się nie zgodziła) to bardzo dobry początek. I jedna z ciekawszych płyt roku 1987.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
Mgławica Koński Łeb - Barnard 33 by Naczelny
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.