ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Village People ─ Cruisin’ w serwisie ArtRock.pl

Village People — Cruisin’

 
wydawnictwo: Casablanca 1978
 
1. Y.M.C.A. (Belolo, Morali, Willis) [03:46]
2. The Women (Belolo, Morali, Willis) [03:37]
3. I’m A Cruiser (Belolo, Morali, Willis) [03:31]
4. Hot Cop (Belolo, Morali, Willis) [06:23]
5. My Roommate (Belolo, Morali, Willis) [05:24]
6. Ups And Downs (Belolo, Morali, Willis) [06:18]
 
Całkowity czas: 29:00
skład:
Victor Willis – Lead Vocals. Alex Briley – Vocals. David Hodo – Vocals. Glenn Hughes – Vocals. Randy Jones – Vocals. Felipe Rose – Vocals, Percussion. Russel Dabney – Drums. Alfonso Carey – Bass. Jimmy Lee – Guitar. Rodger Lee – Rhythm Guitar. Nathanial Wilkie – Fender Rhodes. Richard Trifan – Synthesizer. Peter Whitehead – Percussion. Bitter Sweet – Handclaps.
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,4
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,1
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,1

Łącznie 9, ocena: Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
 
 
Ocena: 6 Dobra, godna uwagi produkcja.
18.02.2012
(Recenzent)

Village People — Cruisin’

Gorączka Sobotniej Nocy, odcinek XVII – już ostatni.

Opowiadać o muzyce disco z pominięciem „Y.M.C.A.” i Village People? Ne, to se ne da. Zwłaszcza, że zespół ten wywodził się z jednego ze źródeł tejże muzyki. Bo oprócz środowisk afroamerykańskich (i w mniejszym stopniu latynoskich), kolebką disco był także jeden z fenomenów lat 70. – kluby i bary gejowskie.

Dla wszystkich osób nieheteroseksualnych – czy to gejów, czy lesbijek, czy transwestytów, czy transseksualistów – Stany Zjednoczone lat 50. to na pewno nie była ziemia obiecana. Jak twierdzą niektórzy, więcej swobody mieliby oni w tym czasie w państwach bloku wschodniego. Zwłaszcza że przepisy dyskryminujące wszelkich nie-heteryków były wtedy po prostu częścią porządku prawnego, którego nikt nie miał odwagi zakwestionować. Jednak czasy się zmieniały, nadeszła kolorowa dekada lat 60., zaczął się ruch praw obywatelskich, kontrkultura, zaczęły się demonstracje antywojenne i… Choć do jakkolwiek pojętej normalności było jeszcze daleko – istniejące nieoficjalnie jeszcze w latach 50. kluby gejowskie zaczęły funkcjonować co prawda nadal jeszcze nieoficjalnie, ale coraz bardziej otwarcie, zaczęło też być ich coraz więcej. Szczególnie w nowojorskiej dzielnicy Greenwich Village. Co prawda dyskryminujące przepisy wciąż obowiązywały w najlepsze, co prawda policjanci rutynowo urządzali naloty na kluby, zwijając równo wszystkich, którzy nie mieli na sobie „co najmniej trzech części garderoby adekwatnych do biologicznej płci”, ale… Gdy próba nalotu na bar Stonewall 28 czerwca 1969 skończyła się potężną rozróbą – ruch gejowski, dotąd dość mocno rozproszony, zaczął się organizować. Bary i kluby gejowskie działały coraz bardziej oficjalnie, zaczęły się demonstracje i marsze Gay Pride. I w roku 1973 homoseksualizm oficjalnie wykreślono z listy chorób (gdzie był dotąd opisany jako „socjopatyczne zaburzenie osobowości”).

Greenwich Village lat 60. i 70. to w ogóle było specyficzne miejsce. Istna Mekka artystów, bitników, niezwykłej artystycznej bohemy, miejsce, gdzie powiew nowych czasów odczuwano szczególnie mocno. Trudno się dziwić, że The Village przyciągała gejów – w swobodnej, wyzwolonej, otwartej na wszystkich i wszystko atmosferze dzielnicy czuli się jak ryba w wodzie. Choćby dlatego, że mogli paradować po ulicach w fantazyjnych strojach, nie wzbudzając sensacji.

W Greenwich Village jak ryba w wodzie czuł się też francuski kompozytor Jacques Morali. Wspólnie z partnerem (ale tylko artystycznym) Henrim Belolo chętnie odwiedzali kluby, szukając inspiracji do nowych utworów. Gdy natrafili kiedyś na gejowską dyskotekę, na której wszyscy uczestnicy bawili się w rytm zdobywającej właśnie popularność w undergroundowych klubach muzyki disco, poprzebierani w fantazyjne stroje – postanowili założyć zespół wokalno-taneczny, który nagrywałby piosenki z myślą właśnie o takich dyskotekach. Morali dostał właśnie taśmę od młodego Afroamerykanina, zdolnego wokalisty i tancerza – Victora Willisa. Wraz z Belolo stworzyli muzykę, Willis dorzucił teksty i zaśpiewał, muzycy sesyjni dograli partie instrumentalne – i już, zwięzła, 4-utworowa, 22-minutowa debiutancka płyta była gotowa. Na cześć dzielnicy, która tak ich zainspirowała, album wydali pod szyldem Village People.

Ku ich zaskoczeniu, popularność wydanej w lipcu 1977 płyty szybko zaczęła wykraczać poza kluby gejowskie. Choć pierwotnie miał to być projekt wyłącznie studyjny – pojawiły się coraz liczniejsze propozycje koncertów. Belolo, Morali i Willis zaczęli pospiesznie montować skład, zdolny do występowania na żywo – zespół złożony z kilku tancerzy i zarazem wokalistów. Najlepiej w typie macho i z wąsami. Willis przyprowadził swego kompana, Alexa Brileya, Morali wypatrzył gdzieś na ulicy Indianina Felipe’a Rose’a, dobrano jeszcze trzech innych – i zaczęło się. Powoli też ukonstytuował się najsłynniejszy skład zespołu – obok Willisa, Brileya i Rose’a w jego skład weszli: Glenn Hughes, Randy Jones i David Hodo. Cała szóstka występowała na scenie w barwnych kostiumach (odpowiednio: policjanta, żołnierza, Indianina, motocyklisty, kowboja i robotnika budowlanego) – częściowo z inspiracji fantazyjnymi kostiumami, jakie Belolo, Morali i Willis widywali na codzień na ulicach i w klubach The Village, częściowo z założenia, że stroje zespołu mają oddawać przekrój amerykańskiego społeczeństwa.

Wydana pod koniec lutego 1978 druga płyta, „Macho Man”, na listach przebojów dotarła do 24. miejsca (całe 30 oczek wyżej niż debiutancki album), skutecznie wprowadzając Village People do muzycznego mainstreamu; młodsza o siedem miesięcy, trzecia w kolejności „Cruisin’” – do miejsca 3. Następna „Go West” również dotarła do pierwszej dziesiątki – do 8. miejsca (w tym przypadku lokomotywą ciągnącą całość w górę list okazał się utwór „In The Navy”). Kolejne płyty przypadły już na schyłek mody disco, lokując się na dalszych miejscach list przebojów (a ostatnie trzy już nie weszły na listy w ogóle). Tym niemniej, Village People po pewnych rotacjach składu (z oryginalnej szóstki zostali tylko Rose, Briley i Hodo; Morali w listopadzie 1991 zmarł na AIDS, Hughes w marcu 2001 przegrał walkę z rakiem płuc) funkcjonują do dziś.

Na szczyty list „Cruisin’” pociągnęła przede wszystkim jedna piosenka, która zresztą na płytę weszła ostatnia. Willis zawsze twardo się zapierał, że miał to być po prostu hymn pochwalny pod adresem Związku Chrześcijańskiej Młodzieży Męskiej – tyle że w latach 70. właśnie przybytki YMCA były dla młodych amerykańskich gejów bardzo popularnym miejscem tzw. cruisingu właśnie – czy pikiety, jak się to w Polsce zwie, łatwo się domyśleć o co chodzi – nieoficjalnych, anonimowych spotkań w wiadomym celu. Willis, choć zdeklarowany heteryk (jak większość zespołu, bo z całej czeladki jedynie Jones, Morali i Rose preferowali panów), tak naprawdę doskonale zdawał sobie z tego sprawę – i tak powstał utwór, powszechnie postrzegany jako gejowski hymn (jeśli gdzieś w filmie słyszymy w tle „Y.M.C.A.” – możemy w ciemno obstawiać, że na ekranie zobaczymy zaraz stereotypowo przedstawionego homoseksualistę, na ogół w skórzanym wdzianku – vide choćby nieszczęsny Paul Reiser, znany szerzej jako szuja Burke z drugiej części „Obcego”, w „One Night At McCool’s”). Zresztą, do kultury masowej jako typowo gejowskie wdzianko za sprawą Village People i „Y.M.C.A.” przeszedł też właśnie obcisły skórzany kostium motocyklisty (koniecznie z czapką i wąsami, mile widziane ciemne okulary); dość wspomnieć bywalców pamiętnego baru Błękitna Ostryga.

Album „Cruisin’” trudno rozpatrywać od strony artystycznej inaczej, niż jako świetny przykład campu: wszystko na tej płycie jest w pełni świadomie przerysowane, przestylizowane, na czele z trącącymi mizoginią niektórymi tekstami (rzecz jasna, sam image Village People to przecież camp pełną gębą jest). Bo od strony muzycznej nie ma tu specjalnych wzlotów ani specjalnych dołów: taneczne rytmy, dodatki instrumentów dętych, chwytliwe refreny i zbiorowe partie wokalne – jednym słowem, mamy tu do czynienia co prawda z produktem, ale za to z produktem o jakości co najmniej przyzwoitej. Płyta jest jak najbardziej do posłuchania – i do zabawy tym bardziej.

I na tym kończy się „Gorączka Sobotniej Nocy” AD 2012. Choć pozostała jeszcze cała masa ciekawych płyt i wykonawców (Kool & The Gang, Sister Sledge, Hot Chocolate, The Commodores, Sly Stone, James Brown…) – więc może zakończymy tak: same time, next year?…

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.