Ćwiara minęła AD 1986!
„We forgive, as we forget”
(“Rain from heaven”)
Po rozpadzie pierwszego składu Sisters of Mercy, praktycznie natychmiast powstały dwie nowe grupy, założone przez byłych członków Sióstr. Wielebny Andrew Eldritch wziął sobie do pomocy basistkę z Gub Club - Patricię Morrison i założył The Sisterhood, a Wayne Hussey i Craig Brown - Mission.
Eldritch wiedział, że Hussey z Adamsem pod szyldem The Sisterhood zaczynają na koncertach ogrywać piosenki, które były w planach na następną płytę Sióstr. Uznał, że jest to nazwa zbyt podobna do Sisters of Mercy, a kto jak kto Hussey i Adams są ostatnimi ludźmi, którzy mogliby sobie rościć pretensje to takiej nazwy. W ekspresowym tempie nagrał singla „Giving Ground”, sygnowanego The Sisterhood i wydał go w styczniu 1986 roku. A przy okazji wytoczył sprawę byłym kolegom o nazwę. Którą wygrał i Hussey z Adamsem musieli szybko szukać innej dla swojego zespołu.
Jedyna płyta The Sisterhood z pozoru jest dość typowym dzieckiem lat osiemdziesiątych, bo w czasach tych rzeczy nagrywanych głównie przy pomocy syntezatorów powstało na pęczki. „Gift” mimo wszystko i tak się wyróżniało, bo jak to się mówi – nie wszystkim psom Burek. Klawisze tak, elektroniczna perkusja tak, ale to nie wszystko. Brzmienie tych klawiszy było dosyć wyjątkowe, możliwe, że w sporym stopniu za to odpowiedzialny jest Alan Vega, połowa elektronicznego duetu Suicide(*), nad programowaniem Doktora Avalanche też ktoś solidnie przysiadł, do tego „wspomagał” ją żywy perkusista – całość stylizowana jest na „plemienne” afrykańskie bębny, co nie było w tamtych czasach zbyt powszechne. Całe „Gift” jest oparte na rytmach, niekiedy mocno transowych – „Jihad”, albo melorecytacja, „goły” tekst plus perkusyjne beaty w "Finland Red, Egypt White" (specyfikacja techniczna AK 47 czytana przez Lucasa Foxa), w „Giving Ground” i „Rain from Heaven” podkreślają klimat utworów (oczywiście ponury). Mój ulubiony „Rain from Heaven” – Wybaczamy, ale nie zapominamy, a deszcz pada… Hymn z jakiegoś nawiedzonego kościoła, powoli zalewanego kolejnymi falami deszczu. Zwiastun „Floodland”? Najprawdopodobniej. Zresztą „Floodland” ma wiele więcej wspólnego z „Gift” niż „The First And Last And Always”.
W porównaniu z debiutem The Mission, „Gift” to rzecz z dużo wyższej półki. „God’s Own Medicine” to sympatyczna, gitarowa płyta, nawet całkiem oryginalna, ale bez rewelacji. „Gift” to dzieło, syntezatorowy klasyk lat osiemdziesiątych. Natomiast komercyjnie sprawy miały się zupełnie odwrotnie. The Mission błyskawicznie osiągnęło duży sukces, a popularność The Sisterhood nie wyszła poza listy niezależne. I myślę, że to mogło skłonić Eldritcha do reaktywowania Sisters of Mercy – bo jak, temu łepasowi się udało, a mi nie? Zwykła ludzka zazdrość. Na pewno Sisters of Mercy było dużo bardziej nośną komercyjnie nazwą niż The Sisterhood, dlatego pewnie „Floodland” było sygnowane ponownie przez Siostry Miłosierdzia. A pewnie też i dlatego, że „Gift” było finansową klapą i Eldritch stracił kontrakt z RCA i trzeba było się jakoś finansowo odkuć. No i się odkuł, bo „Floodland” wylądowało w pierwszej dziesiątce najlepiej sprzedających się płyt w Wielkiej Brytanii i osiągnąło status złotej płyty. Ale to już całkiem inna historia…
Aha – sam tytuł też nie jest tak jednoznaczny jakby się mogło wydawać. Teoretycznie „gift” to po angielsku podarunek, ale za to po niemiecku „gift” znaczy trucizna, a że Eldritch zna te oba języki, to tytuł może być rozumiany i tak, i tak.
(*) – dla osób bardziej osłuchanych z amerykańska alternatywą lat 70-tych powinna być to znana grupa – to ci od słynnego „Łzawego Franka”