ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Anderson Bruford Wakeman Howe ─ Anderson Bruford Wakeman Howe w serwisie ArtRock.pl

Anderson Bruford Wakeman Howe — Anderson Bruford Wakeman Howe

 
wydawnictwo: Arista 1989
 
1. Themes (Sound; Second Attention; Soul Warrior) (5:58)
2. Fist of Fire (3:27)
3. Brother of Mine (The Big Dream; Nothing Can Come Between Us; Long Lost Brother of Mine) (10:18)
4. Birthright (6:02)
5. The Meeting (4:21)
6. Quartet (I Wanna Learn; She Gives Me Love; Who Was The First; I'm Alive) (9:22)
7. Teakbois (7:39)
8. Order of The Universe (Order Theme; Rock Gives Courage; It's So Hard To Grow; The Universe) (9:02)
9. Let's Pretend (2:56)
 
Całkowity czas: 59:05
skład:
Jon Anderson – vocals / Bill Bruford - drums/ Rick Wakeman - keyboards/ Steve Howe – guitar, vocals
oraz m.in:
Tony Levin – bass, stick
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,13
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,27
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,60
Arcydzieło.
,10

Łącznie 110, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
01.12.2011
(Recenzent)

Anderson Bruford Wakeman Howe — Anderson Bruford Wakeman Howe

Dzisiaj sytuacja, gdy równolegle funkcjonują dwa różne składy wywodzące się z tego samego zespołu, nikogo nie dziwi – czasami nawet występują pod tą samą nazwą. W 1989 roku jednak było to coś nowego – Yes przynajmniej pod tym względem pozostawał progresywny. Anderson, zniechęcony Big Generatorem i ogólnie kierunkiem rozwoju zespołu, opuścił skład Rabin-Kaye-Squire-White i wymyślił sobie reaktywację „prawdziwego” Yes, do której przekonał starych kumpli ostatnio pozostających poza zespołem. Ostatecznie w zespole znalazło się aż cztery piąte złotego składu z czasów Fragile/Close To The Edge (jako zastępstwo dla jedynego brakującego Squire’a Bill Bruford przyprowadził swojego przyjaciela z sekcji King Crimson, Tony’ego Levina) i tak naprawdę ten zespół powinien nazywać się Yes. Cóż, skoro prawa do nazwy miał skład Squire’a... W związku z tym panowie ABWH nazwali projekt swoimi nazwiskami. Zadbali jednak o to, żeby nikt nie miał wątpliwości, że jest to powrót do korzeni – okładkę namalował Roger Dean, Anderson nie tylko znów snuł swoje podniebne historie, ale w tekście She Gives Me Love wręcz cytował tytuły dawnych klasyków zespołu, aranżacja też przywoływała skojarzenia z latami 70... A jednak – był to powrót do przeszłości tylko częściowy. Tym, co Yes najbardziej wyróżniało z wszystkich innych zespołów progresywnych, był talent do tworzenia niezwykle udanych i logicznie skonstruowanych form wielkoskalowych, sięgających często dwudziestu minut. Na ABWH są aż cztery wieloczęściowe suity – ale po pierwsze: tylko Brother of Mine przekracza (a i to niewiele) dziesięć minut, po drugie i ważniejsze: tylko Brother of Mine jest tak naprawdę formą wielkoskalową, a nie luźnym zlepkiem krótszych fragmentów. Fragmentów zresztą skądinąd naprawdę bardzo ładnych (Quartet jest tak śliczny, że – niestety – aż wpadający w banał, co przecież od czasów Time and a Word Yes się nigdy nie zdarzało). Zastanawiam się, czy panowie ABWH zapomnieli, jak się tworzy suity w stylu Yes, czy raczej stwierdzili, że powrót do lat 70. powrotem do lat 70., a jednak mamy rok 1989 i nie można straszyć wytwórni, radiowców i słuchaczy dwudziestominutowymi utworami. Ten zespół ciągle miał ambicje funkcjonowania w rockowym mainstreamie.

Anderson Bruford Wakeman Howe to jest płyta mocno eklektyczna. Mamy tu i brzmienia mocno zelektronizowane (Themes, Fist of Fire), i coś z pogranicza rocka stadionowego (Order of the Universe), i elementy etniczne (latynoskie w Teakbois, aborygeńskie Birthright), i przepiękną piosenkę nagraną z akompaniamentem fortepianu (The Meeting), i wreszcie coś najbardziej zbliżonego do klasycznego Yes (Brother of Mine). Nie ma Chrisa Squire’a, którego bas zawsze dodawał muzyce Yes nie tylko energii, ale i chropowatości – i pewnie przez to ta płyta jest taka gładka. Zbyt gładka. Z drugiej strony, dzięki temu jest jedną z najbardziej przystępnych płyt Yes zachowujących charakter ich muzyki (bo 90125 też jest przystępne, ale nie o taką przystępność nam chodzi) – i właśnie dzięki temu mogła swego czasu zachwycić piętnastoletniego Citizena Caina słuchającego przypadkiem Wieczoru płytowego Tomka Beksińskiego. Dzięki temu też więcej miejsca dla siebie dostał Rick Wakeman – i wypełnił je fantastycznie. Rick jest głównym bohaterem tej płyty, potrafi być i romantyczny (The Meeting, Quartet), i dynamiczny (Themes, Fist of Fire, Teakbois).

 

Jak można się domyśleć, sentyment mam do tej płyty silny – ale zostawiając sentyment na boku, nie da się powiedzieć, że jest to dokonanie porównywalne choćby ze słabszymi płytami Yes z klasycznego okresu 71-77, mimo oczywistych prób nawiązania do tamtej muzyki. Na nic więcej nie było jednak w tej dekadzie muzyków Yes stać.

 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.