Potrójny album koncertowy (w wersji CD podwójny) niejako podsumowujący okres wchodzenia Yes na muzyczny Olimp. Z dwoma wyjątkami, wszystkie utwory pochodzą tylko z trzech ostatnich płyt studyjnych Yes. Właśnie ten zestaw utworów będzie stanowił przez najbliższe ponad trzydzieści lat koncertowy kanon Yes, do którego będą włączane dosłownie pojedyncze utwory z późniejszych albumów (nie licząc oczywiście aktualnie promowanego, chociaż z tym też różnie bywało).
Abstrahując od repertuaru, przyznam, że uważam Yessongs za najgorszy z koncertowych albumów Yes – głównie ze względu na jakość dźwięku, ale także na wykonanie (w takim Heart of the Sunrise Howe i Squire np. grają zbyt głośno, a Anderson nie wyciąga ostatniego refrenu). Jeśli ktoś chce posłuchać Yes koncertowego – radzę raczej zacząć od któregoś z późniejszych wydawnictw (zwłaszcza że, jak się rzekło, repertuar z Yessongs będzie się na nich powtarzał). Yessongs są natomiast jedynym w swoim rodzaju dokumentem, jak brzmiał Yes na koncercie w roku 1972.
Na dwie rzeczy chciałbym zwrócić uwagę. Po pierwsze – prawie wszystkie utwory zostały zagrane już z nowym perkusistą, Alanem White’em (jedynie w Perpetual Change i Long Distance Runaround/The Fish, pochodzących jeszcze z trasy Fragile, bębnił Bruford, który zmienił tymczasem barwy na karmazynowe). Po drugie – oprócz kompozycji zespołu i tradycyjnie rozpoczynającej występy uwertury Strawińskiego, na płycie znalazł się medley utworów z solowej płyty Ricka Wakemana o sześciu żonach Henryka VIII, która powstała w trakcie trasy Fragile i pracy nad Close To The Edge. To, że w trakcie tak intensywnej pracy zespołowej Rick miał czas na działalność solową, jest bardzo charakterystyczne – w przeciwieństwie do kolegów nigdy nie był w stanie poczuć się do końca członkiem zespołu i nigdy zespół nie stał się dla niego priorytetem. A sukces Sześciu żon na pewno się do takiego poczucia nie przyczynił.
Yessongs pewien etap historii Yes podsumowywał, ale i zamykał. Ostatnie dwa lata to była błyskawiczna jazda do góry na sam szczyt – artystyczny i komercyjny. Ale o wiele łatwiej zdobywać pozycję na szczycie niż jej bronić. Odejście Bruforda – pierwsze w historii zespołu z inicjatywy muzyka – było tylko zapowiedzią kolejnych rozbieżności i tarć. Nic już nie miało być tak proste, jak w tych cudownych latach 1971-72. A jednak... dwie następne płyty uważam za najwspanialsze osiągnięcia artystyczne zespołu obok Close To The Edge.