Na tzw. „Czerwonym Albumie” Niemen pograł sobie żywiołowego, ciężkiego rocka. I postanowił ruszyć dalej, w świat muzycznych eksperymentów i dźwiękowych szaleństw. Towarzyszem podróży w świat dźwiękowej awangardy miał być dawny znajomy Niemena – kontrabasista Helmut Nadolski. Czesław odwiedził Helmuta i zaproponował mu współpracę. A Nadolski wcześniej, w jednym z klubów, oglądał koncert pewnej młodej, nieźle rokującej grupy.
„Po koncercie moim, ja poszedłem do klubu i tam grali te trzy maluchy, te, no… SBB. Ja tak patrzę: takie maluchy i oni tak po niemiecku, można powiedzieć, zapieprzali tego rock’n’rolla. Ja mówię: no, z tych jeszcze coś można wyciągnąć. Bo to jeszcze nie tak zepsuci, mają dużą radość w tym. Przyjeżdżam do Warszawy i mówię: Czesiek, jak chcesz to możemy zacząć. Tylko proszę mi zaangażować tych trzech maluchów, tam, z tego…” (*) I tak u boku Niemena pojawiła się kolejna wielka indywidualność – Józef Skrzek wraz ze swoim zespołem.
Skład Niemen – Nadolski – Skrzek – Anthymos – Piotrowski (po pewnym czasie wzmocniony przez nieżyjącego już trębacza Andrzeja Przybielskiego) grał ze sobą raptem do roku 1973. Na tyle długo, że zdążyli zaistnieć na zachodnich scenach, jako zupełnie bezkompromisowy, znakomity zespół, łączący swobodę i frenetyczną ekspresję free jazzu z rockiem. Niektórzy krytycy nawet określali ich styl jako „free rock”… Była to muzyka pełna improwizacyjnej swobody, łącząca rock, jazz i awangardę w jedną, spójną całość.
Po tym składzie pozostały trzy płyty. Jedną było wydane na Zachodzie „Strange Is This World”. W Polsce zaś, grupa Niemen – tak bowiem Czesław określał tą konfigurację muzyków – nagrała dwie płyty. „Niemen vol.I” i „Niemen vol.II”. Stanowiły one dwupłytową całość, złożoną z dwóch części – „Vol.I” trudniejsza, bardziej awangardowa, „Vol.II” nieco bardziej przystępna. Na CD całość funkcjonuje pod tytułem „Marionetki”. Od tytułu pierwszego utworu z „Vol.II”, otwierającego całość. Bo na srebrnym krążku cały zestaw zaczyna się od tej drugiej części.
Ma to swoją logikę. Bo dzięki temu słuchacz jest wprowadzony w dźwiękowy mikrokosmos Grupy Niemen spokojnie, łagodnie. Utwór tytułowy to podniosła, smutna pieśń. Wykonana głównie przy akompaniamencie organów, z małymi dodatkami trąbki. W sumie, chyba najbardziej tradycyjny utwór na całym albumie. Bo „Piosenka dla zmarłej” to już porcja dźwiękowego szaleństwa. Wściekłe, atonalne improwizacje organowo – kontrabasowe. Podniosła pieśń, z dominującymi organami, intrygująco oprawiona kontrabasowymi wstążkami. Mocne, ekspresyjne partie gitary basowej. Dynamiczne, wściekłe solówki gitarowe Apostolisa. Potężna ściana dźwięku i momenty subtelne, nieco wyciszone… „Piosenka dla zmarłej” – zresztą jedyny utwór z całego zestawu powtarzający się z „Strange Is This World”, tam jako „A Song For The Deceased” – robi piorunujące wrażenie.
„Z pierwszych ważniejszych odkryć” to jakby takie SBB w pigułce. Nie tylko dlatego, że motyw otwierający całą kompozycję znajdzie jeszcze swoje miejsce na jednej z płyt tria. Ta dość zakręcona kompozycja Skrzeka to efektowna próba jazz-rocka z dodatkiem hendrixowskiego gitarowego rocka, z ekspresyjnym duetem gitary i gitary basowej, solówkami gitarowymi – to mocno ekspresyjnymi, to subtelnymi, wprowadzającymi łagodny nastrój. Do tego podniosła pieśń w części wokalnej i duet Niemena i Skrzeka… Po krótkim, spontanicznie zarejestrowanym przerywniku w postaci „Ptaszka” mamy kolejny utwór pełen kontrastów. „Com uczynił” przynosi dzikie skoki dynamiki, szalone popisy wokalne Niemena, harmonijkową wstawkę Skrzeka, ładną partię trąbki w dynamicznym jazzrockowym rozwinięciu, chwile bardziej subtelnego, wyciszonego grania…
I tak przechodzimy do „Vol.I”. „Requiem dla Van Gogha” autorstwa Helmuta to zdecydowanie najbardziej niezwykły fragment tej niezwykłej płyty. Osiemnastominutowy dźwiękowy awangardowy spektakl z kontrabasem w roli głównej, któremu towarzyszą preparowany fortepian, instrumenty perkusyjne, organy i okazjonalna trąbka (i chyba też skrzypce – Józef Skrzek na okładce ma przypisany między innymi ten instrument, ale sam nie jest do końca pewny, w którym utworze na nim grał…) Dość awangardowo rozpoczęty „Sariusz” to chyba najmniej interesujący fragment: dynamiczna piosenka, i niestety tylko tyle. Brakuje tu tej atmosfery niezwykłości, jaka jest bardzo wyraźna w pozostałych kompozycjach. Za to na sam koniec mamy instrumentalne, zbiorowo zaimprowizowane „Inicjały”. Wolna forma, w klimacie i brzmieniu kojarząca się z Milesem Davisem AD 1969 i z krautrockiem spod znaku Can. Sporo trąbki, chwilami pozbawione rytmu, medytacyjne granie, fragment z wyeksponowaną sekcją rytmiczną… Jedyne, co drażni, to wokalizy Niemena.
Co było dalej? No cóż – jak to często bywa, kilka wielkich osobowości w jednym zespole to trochę za dużo. Zwłaszcza, że podejście do muzycznej materii Niemena i Skrzeka mocno się różniło. Do tego swoje zrobiła świta otaczająca Mistrza Czesława… „Ode To Venus” Niemen nagrywał już tylko z SBB. I było to dość smutne epitafium dla jednej z najlepszych polskich grup wszechczasów.
Jak po prawie czterdziestu latach bronią się „Marionetki”? Znakomicie. To wciąż muzyka bardzo żywa, świeża, nowatorska. I w dalszym ciągu jest to jedna z najlepszych płyt rockowych, jakie kiedykolwiek powstały w Polsce.