ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Czesław Śpiewa ─ Debiut w serwisie ArtRock.pl

Czesław Śpiewa — Debiut

 
wydawnictwo: Mystic 2008
 
1. Ucieczka z wesołego miasteczka [03:27]
2. Tyłem do przodka [03:24]
3. Maszynka do świerkania [03:04]
4. Żaba tonie w betonie [03:59]
5. Wesoły kapelusz [03:30]
6. Mieszko i Dobrawa jako początek państwa polskiego [01:26]
7. Pożycie małżeńskie [03:46]
8. Kradzież cukierka [03:55]
9. Język węża [03:39]
10. Efekt uboczny trzeźwości [04:26]
 
Całkowity czas: 34:38
skład:
Czesław Mozil – akordeon, instrumenty klawiszowe, wokal. Ania Brachaczek – wokal wspierający. Chór Dobrej Karmy. Chór Impreza U Jakuba. Chór Św. Anny. Marta Czeszejko – Sochacka – wokal wspierający. Daniel Heloy Davidsen – gitara. Karen Duelund Mortensen – saksofon. Linda Edsjo – perkusja, marimba, wibrafon. Jakob Bjoern Hansen – perkusja. Morten Helbourne – perkusja. Jonas Jensen – wokal wspierający, instrumenty klawiszowe, mandolina. Mads L. Kristensen – kontrabas. Hans Finn Moeller – gitara basowa, fujarka. Mette Moeller – puzon. Jakob Munck Mortensen – trąbka. Pernille Nilsson – trąbka. Magdalena Orzechowska – śpiew. Martin Bennebo Pedersen – akordeon, instrumenty klawiszowe. Dominika Piwkowska – waltornia. Kristina Schjelde – trąbka. Pernille Louise Sejlund – skrzypce. Susanne Vibaek – trąbka. Marie Louise von Buloew – kontrabas.
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,13
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,4
Album słaby, nie broni się jako całość.
,3
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,2
Dobra, godna uwagi produkcja.
,3
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,11
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,5
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,1
Arcydzieło.
,3

Łącznie 45, ocena: Album jakich wiele, poprawny.
 
 
Ocena: 3 Album słaby, nie broni się jako całość.
13.08.2011
(Recenzent)

Czesław Śpiewa — Debiut

Nasz rodzimy showbiz to zjawisko, które zasługuje na potężną monografię – mam nadzieję, że ktoś kiedyś ją napisze. Dość wymienić nie występujące chyba nigdzie na świecie zjawisko pt. supergwiazda pop bez jednego powszechnie znanego przeboju, albo wykreowanie bardzo przeciętnej wokalistki niezłego zespołu na najlepszą wokalistkę i tekściarkę między Odrą a Bugiem.

Do tego skłonność do kuriozów. Pamiętamy Ivana Mladka i odkurzonego ku zaskoczeniu samych twórców „Józka z bagien”? Pamiętamy, nie sposób było w pewnym momencie uwolnić się od tego. Tak jak od Czesława Mozila. Czesław pojawił się znikąd, jak meteor (Tesco Value było w końcu przez długi czas znane tylko wtajemniczonym), i jak meteor szybko zaczął gasnąć na niebie. Rozpaczliwą próbą podtrzymania blaknącej sławy i zdobycia nowych fanów miało być pojawienie się w roli jurora popularnego show muzycznego. Tak miało być, nie było: teraz nieszczęsny Czesio, zamiast jako piosenkarz, będzie zapamiętany jako facet, który przez cały czas trwania „X-Factora” robił za tzw. comic relief, dostarczając ubawu widowni, zarykującej się do łez z jego niezbornych prób sklecenia choćby jednej sensownej wypowiedzi przed kamerami. Chyba że właśnie o to mu chodziło: wszak nieważne jak mówią, byleby nazwisko dobrze napisali. Cytując klasyka: Czesławie! Nie idź tą drogą!

Inna rzecz, że fenomen popularności Mozila bardzo trudno wytłumaczyć, słuchając pierwszej płyty Czesława. Jest to bowiem płyta dość kuriozalna. Od strony muzycznej „Debiut” dostarcza słuchaczom sporo przyjemnych doznań. „Ucieczka z wesołego miasteczka” od muzycznej strony wypada całkiem przyjemnie. Akordeon, fajnie przegryzający się z gitarą, do tego dęciaki… „Tyłem do przodka” ładnie napędza partia basu. Generalnie od strony muzycznej całość prezentuje się interesująco: ma w sobie coś z klimatu twórczości Yanna Tiersena, ma fajny nastrój.

I cóż z tego? Cały czar pryska z miejsca, gdy tylko Czesław zaczyna śpiewać. Po pierwsze: zamiast choćby spróbować zaśpiewać normalnie, uparcie trzyma się koszmarnej, jękliwej, omdlewającej maniery wokalnej. Dość posłuchać „Wesołego kapelusza”. Najbardziej gryzie to w uszy w „Maszynce do świerkania”: fajna warstwa muzyczna, kojarząca się z filmami w rodzaju „Amelii”, sympatyczny, ciepły klimat, fajna stylizacja retro – i nagle wchodzi koszmarny, jęczący, zawodzący śpiew, kompletnie rozbijający cały nastrój piosenki. Z miejsca lokujący utwór jako całość w kategorii „kuriozum”. Zaraz obok "Piątku" Rebeki Black i „Szatanów” Roguca. No i do tego niezborny tekst. Podobnie w „Pożyciu małżeńskim”: biedak śpiewa tak, że sprawia wrażenie, że zaraz przewróci się przed mikrofonem. Do tego tekst, mający chyba w założeniu wypaść żartobliwie, a wypadający niezamierzenie groteskowo. Ładną fortepianową balladę „Język węża” i finałowy „Efekt uboczny trzeźwości” z odjechanymi dęciakami również kładzie na nogi omdlewający śpiew i niezbyt interesująca (duży eufemizm) warstwa tekstowa.

A, właśnie. Po drugie, warstwa tekstowa. Tutaj akurat Mozil zdecydował się na sprytną zagrywkę: zwrócił się o napisanie słów piosenek do znanego poety, Michała Zabłockiego. Sprytna to zagrywka, bo zgrabnie wytrącająca (w założeniu przynajmniej) oręż z ręki potencjalnych krytyków: jakże to, krytykować Poetę?! A kimże ty jesteś, by oceniać jego teksty? Tyle że pan Zabłocki zachował się jak Timbaland: pojawił się namolny chętny, oferujący (konkretną) kasę – to Mistrz wyciągnął z szuflady jakieś nieudane, trzeciorzędne wprawki (sklecone podczas internetowego czatu), w których próby ciekawych, interesujących obserwacji socjologicznych toną w morzu idiotycznych, prostackich rymowanek i opchnął biedakowi. A co – znalazł się naiwny, to trzeba wydoić. Kasa, misiu, kasa! Z zachowaniem proporcji: nie każdy gryzmoł, który mały, znudzony Pablo Picasso namazał podczas lekcji na marginesie zeszytu, jest zaraz dziełem godnym publikacji.

Uczciwie należy wspomnieć: są mimo wszystko na tej płycie momenty interesujące. „Żaba tonie w betonie” to Czesław wreszcie śpiewający jakoś sensownie, całkiem energicznie, przynajmniej jego głos nie przypomina tu pacjenta OIOMu w stanie krytycznym, do tego tekst wyszedł nieco mniej kostropaty niż w innych utworach. W „Mieszko i Dobrawa jako początek państwa polskiego” mamy do czynienia z fuzją punku z akordeonem i elementami ludowymi (trochę w klimacie Flogging Molly) i Czesławem śpiewającym z energią, żywiołowo. No cholera, naprawdę tak trudno było?

Najbardziej drażni fakt, że ten materiał miał wszelkie przesłanki, żeby wykroić zeń przyzwoitą płytę. Gdyby Mozil zaśpiewał na całej płycie normalnie, energicznie zamiast omdlewającej, jęczącej maniery a la marcowe koty – jak parokrotnie próbuje śpiewać, z całkiem przecież przyzwoitym efektem. Gdyby tak Zabłocki przysiadł nad tekstami, doszlifował je, wywalił najbardziej banalne i idiotyczne rymy i wersy, albo po prostu wyciągnął z szuflady coś udanego. I już, powstałoby może nie arcydzieło, ale na pewno album, którego dałoby się słuchać, który zasługiwałby na uwagę, którego ocena oscylowałaby około siedmiu gwiazdek. Album, do którego słuchacz mógłby wracać. Tak, jak czasem wraca się do Tesco Value (może żadna rewelacja, ale całkiem przyzwoite nagrania). A tak – sorry, ale wyszło kuriozum, do jednorazowego przesłuchania i zapomnienia. A Czesław Mozil, zamiast zostać polskim Yannem Tiersenem (ku czemu miał wszelkie przesłanki), robi wszystko, by być zapamiętany jako polski odpowiednik Rebeki Black. No cóż – w naszym kuriozalnym showbizie takie coś dziwi chyba tylko najbardziej naiwnych.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.