Ostatnio było sporo Yes, Genesis, Camel i tym podobnych, teraz coś lżejszego, wakacyjnego. Odpowiedniego dla młodzieży lekkopółśredniej.
The Twins to już jest trochę jazda po bandzie. Granica obciachu zbliża się w zastraszającym tempie. Do Modern Talking niedaleko. Pewnym alibi dla mnie może być fakt, że nagrania tego niemieckiego duetu gościły swego czasu w Romantykach Muzyki Rockowej(*), u Tomka Beksińskiego - a była to wystarczająca nobilitacja dla każdego wykonawcy. Uzbrojony w taki certyfikat jakości, z czystym sumieniem mogę zabrać się do pisania o The Twins. Był to niemiecki synt-popowy duet, założony przez dwóch byłych muzyków ... krautrockowego Mythosa. Co prawda , kiedy obaj ci panowie grali w Mythos, zespół ten już z krautem nie miał nic wspólnego, a poruszał się po rejonach elektroniki dość przyjaznej przeciętnemu słuchaczowi, czyli "Concrete City”, „Quasar” i późniejsze. The Twins to już był w ogóle electro-pop, bez żadnych naleciałości kraut-rockowych, czy klasycznej el-muzyki, które się jeszcze Mythosowi wtedy zdarzały.
Ich lśniące garnitury z jednego z teledysków - bodajże "Ballet Dancer" i nastolatka na wrotkach goniąca muzyków po całym mieście (tu też byli świetnie ubrani - spodnie zwężane dołem i charakterystyczne kurtki szerokie w ramionach i z obszernymi rękawami, zapinane na ukos na zamek błyskawiczny - też taką miałem, fajna była) - to był teledysk do drugiego wielkiego przeboju duetu - "Not The Loving Kind". I „Love System” grany na wszelakich dyskotekach lata 1983 roku. A reszta - a reszta wcale niegłupia i nie były to żadne zapychacze. Może nie miały takie przebojowego potencjału, ale nóżka tupie, główka się kiwa - cały ten krążek to kilkadziesiąt minut miłego, bezpretensjonalnego popu. Chociaż nie tylko - "Private Eye" zdradza nieco większe ambicje, "Criminal Love" to instrumental lekko stylizowany na bigbandowy swing z lat czterdziestych i mógłby być spokojnie tematem przewodnim do jakiegoś serialu sensacyjnego, a niekiedy słychać Gary Numana i jego Tubeway Army – co akurat nie było żadną nowością, bo cała pierwsza płyta duetu to jedna wielka inspiracja twórczością tego pana. Dopiero potem zwrócili się w stronę muzyki bardziej popowej. Co prawda landrynkowy saksofon w utworze tytułowym zupełnie nie porywa, a "Facts of Love" jest dosyć banalny, to jednak w całości to całkiem udany album.
Trudno "A Wild Romance" zaliczyć do wybitnych dzieł muzyki rozrywkowej. Na pewno jest to bardzo sympatyczne słuchadło - lekkie i przyjemne. Chociaż... Jeżeli po trzydziestu latach, coś takiego zachowuje cechy atrakcyjności, to jednak coś w tym musi być. Chyba to, że to po prostu bardzo dobry pop. Jeżeli teraz jakiś współczesny wykonawca z kręgu tych co tak strasznie lubią lata 80-te nagra płytę na tym poziomie, to ja ją na pewno kupię, żeby dać im zarobić. Na razie jeszcze tak dobrej nie spotkałem.
Wersja kompaktowa z 2006 roku jest dłuższa o dwa dodatkowe utwory (dobre!) – „Heaven In Your Smile” i „A Little More Alive” (bardzo Tubeway Army) i kolejność utworów jest nieco zmieniona.
(*) – to nie do końca tak było. Tomek puścił chyba „Until The End of Time” z komentarzem, że niestety, jest to raczej kiepska płyta, a szkoda, bo wcześniej nagrali sporo niegłupiego popu do słuchania.