Islandia kojarzy się z muzyką raczej rozmarzoną i magiczną, a przede wszystkim bardzo nastrojową. Wspólnego pierwiastka doszukamy się w twórczości Björk, Sigur Rós, Jónsi czy Ólafura Arnaldsa. Są to artyści względnie popularni i raczej ogólnie znani (zwłaszcza Björk i Sigur Rós), nawet pomimo faktu, że ich muzykę powinno się nazywać, akurat ostatnio dość modnym, przymiotnikiem „alternatywna”. Jeśli jednak zapoznamy się z muzyczną mapą Islandii nieco lepiej, powinniśmy znaleźć na niej intrygującą nazwę, o której raczej nie jest tak głośno. Mowa o We Made God.
Jeśli ktoś kazałby zgadywać, z jakiego kraju pochodzi We Made God, w życiu nie pomyślałbym o Islandii. Jeśli już kierunek północny, to zdecydowanie bardziej Szwecja. Zresztą, słychać w tych dźwiękach, zwłaszcza w pracy gitar, Cult Of Luna, ale przede wszystkim, nad całością unosi się dość charakterystyczny, skandynawski klimat. Muzyka tych chłopaków nie ma nic wspólnego z magicznym i ulotnym klimatem Sigur Rós. Choć styl i jednych i drugich, zwykło się określać czasem jako post-rock, „It’s Getting Colder” jest albumem zdecydowanie metalowym, ciężkim, mrocznym. Porównując ten krążek do debiutu We Made God, z pewnością rzuci się w uszy znacznie szersze wykorzystanie agresywnych, mocnych partii wokalnych, powinniśmy też wychwycić większą różnorodność kompozycyjną czy znacznie, znacznie mniejszą melodyjność. Co warto podkreślić, nie znaczy to wcale, że Islandczycy wzięli całkowity rozbrat z melodią. Bo pomimo faktu, że na kurs wzięli sobie Cult Of Luna, a może nawet w większym stopniu Isis, brzmią od swoich inspiracji bardziej rockowo, subtelniej, no i znajdują też więcej przestrzeni dla wyeksponowania melodii. Pomaga w tym rozłożenie partii wokalnych między czysty śpiew a growling mniej więcej po połowie, z tym, że, niestety, muzyka We Made God intryguje najbardziej wtedy, kiedy wokalista siedzi cicho. Przykro mi to mówić, ale Maggi nie jest wybitnym frontmanem. O ile wydzieranie się idzie mu znośnie, to troszkę płytka i pozbawiona emocji ekspresja w czystych partiach może się nie podobać. Jedynie w otwierającym „The Start Is A Finish Line”, ewentualnie w „These Hours, Minutes And Seconds” chłopak względnie daje radę, aczkolwiek te utwory bronią się przede wszystkim naprawdę dobrymi partiami gitary i sprawną budową kompozycji.
Jak zatem patrzeć na We Made God? Skrzywdziłbym tych chłopaków, gdybym powiedział, że są tylko naśladowcami. Nie są. Sprawnie mieszają co prawda to, co już znamy, bo do ciężaru Isis dokładają charakterystyczny mrok Cult Of Luna, ale dorzucają także kilka elementów, które ewidentnie wzbogacają brzmienie. No a przede wszystkim, udaje im się wykreować intrygujący, mroczny i raczej pesymistyczny klimat. Może niezbyt adekwatny do świecącego właśnie za oknem kwietniowego słońca, ale idealny podczas nocnego słuchania muzyki.