Jako że dziś mamy Wielki Piątek – na tą okazję płyta specjalna.
Andrew Lloyd Webber był cudownym dzieckiem: urodzony 22 marca 1948 w londyńskiej dzielnicy Kensington już w wieku dziewięciu lat pisał kilkuczęściowe cykle utworów kameralnych. Zresztą wywodził się z muzykalnej rodziny: ojciec był kompozytorem, matka skrzypaczką i pianistką, brat wiolonczelistą. Początkowo Andrew studiował historię na Oxfordzie; dość szybko porzucił ją jednak na korzyść studiów w Royal College Of Music, zafascynowany teatrem muzycznym (ponoć w wieku piętnastu lat stworzył ilustrację muzyczną do cyklu popularnych opowiadań). Na bratnią duszę natrafił w osobie twórcy tekstów, Tima Rice’a. Pierwsze wspólne dzieło, „The Likes Of Us” (ostatecznie opublikowane dopiero po czterdziestu latach) powstało już w roku 1965. Drugie – „Joseph And The Amazing Technicolor Dreamcoat”, oparte na biblijnej historii Józefa, w warstwie muzycznej obok tradycyjnego musicalu czerpiące z takich inspiracji jak rock’n’roll, calypso czy country – doczekało się premiery scenicznej w 1968. Już drugie przedstawienie zgromadziło komplet widzów i otrzymało pozytywne opinie krytyków, zwracając uwagę publiczności na dwóch młodych twórców. Lloyd Webber i Rice postanowili pozostać przy tematyce biblijnej, tworząc dzieło poświęcone osobie Jezusa z Nazaretu. Tym razem warstwa muzyczna, oczywiście osadzona mocno w musicalowej tradycji, miała wykorzystywać nowe środki wyrazu – jak analogowe syntezatory Mooga – i nowe brzmienie: mimo wsparcia sporej sekcji dętej, główną rolę odgrywał jak najbardziej rockowy zespół. Same teksty też wypadały nowocześnie: pojawiało się w nich wiele anachronicznych, współczesnych aluzji, odniesień i sformułowań (na czele z rewelacyjnym „Jesus is cool!” z utworu „This Jesus Must Die”).
Wśród wykonawców znaleźli się zarówno liczni muzycy sesyjni (m.in. Henry McCullough – wkrótce w Skrzydłach Paula McCartneya; John Gustafson, znany jako basista Roxy Music; John Marshall, który przejmie od Roberta Wyatta funkcję perkusisty The Soft Machine; ceniony gitarzysta Chris Spedding; jazzowy trębacz Kenny Wheeler), jak i kompani Lloyd Webbera z Royal College Of Music (m.in. Karl Jenkins, który wkrótce potem zasilił The Soft Machine, a dużo później dał się poznać jako twórca projektu Adiemus) oraz wschodząca gwiazda hard rocka – Ian Gillan, któremu przypadło w udziale wykonanie partii Jezusa. Partię Marii z Magdali Lloyd Webber i Rice powierzyli wypatrzonej w jednym z londyńskich klubów urodzonej i wychowanej na Hawajach młodej wokalistce, Yvonne Elliman; wśród wokalistów uczestniczących w nagraniu znaleźli się m.in. Gary Glitter, Mike D’Abo i Tony Ashton. Podwójny album trafił na rynek w roku 1970 i niemal z miejsca stał się bestsellerem; w roku 1973 na ekrany trafiła wersja filmowa, z Yvonne Elliman, ale już bez Gillana, który w czasie kręcenia wojażował po świecie z Deep Purple. Trochę szkoda, choć zastępujący Iana Ted Neeley poradził sobie bardzo dobrze.
Powstał efektowny cykl pieśni, ujawniających inspiracje musicalem, czy chwilami nawet wodewilem, rockiem, ale także soulem. Główną rolę odgrywa jak najbardziej rockowy zespół – sekcja rytmiczna (z wyeksponowanymi partiami gitary basowej), sporo efektownych partii gitarowych (nierzadko o dużej ekspresji), fortepian, organy, czasem fanfary na syntezatorze Mooga, czasem spora sekcja dęta, do tego pojawiający się od czasu do czasu chór.
Album opisuje wydarzenia z życia Chrystusa: od nocy przed triumfalnym wkroczeniem do Jerozolimy, przez wypędzenie kupców ze świątyni, Ostatnią Wieczerzę, sąd przed Piłatem, aż po ukrzyżowanie. Całość ma intrygującą perspektywę: od samych wydarzeń, istotniejsze są relacje pomiędzy poszczególnymi postaciami dramatu. Same zaś postaci nakreślone są niejednoznacznie, nieszablonowo. Szczególnie intrygująco wypada postać Judasza Iskarioty: człowieka, obdarzonego rozsądkiem i zmysłem obserwacji, dostrzegającego, że działalność Jezusa może sprowadzić na mieszkańców Judei gniew Rzymu. Bo tłum podążający za Chrystusem, coraz głośniej domagający się zrzucenia rzymskiego jarzma, natchniony wizją nagrody po śmierci, która daje nadzieję, że nędzne bytowanie w peryferyjnej prowincji wielkiego cesarstwa ma sens, rośnie w siłę. Bo wkrótce sytuacja może wymknąć się spod kontroli. A rzymski senat nie będzie się specjalnie wahał przed spuszczeniem ze smyczy psów wojny. Dokładnie to samo dostrzegają kapłani: Annasz i Kajfasz. Tylko że oni podejmują decyzję o pozbyciu się Chrystusa z obawy przed utratą stanowisk i pozycji. I Judasz zdradzi – z obawy przed eskalacją krwawych, tragicznych wydarzeń. Zdradzi, bo wydaje mu się, że to jedyny sposób, by ocalić swój naród. Zdradzi, choć oznacza to tragiczny wybór: albo szansa na ocalenie narodu, albo wbicie noża w plecy bliskiemu przyjacielowi, podziwianemu mistrzowi. Sam Jezus z Nazaretu zaś jest chwiejny, niepewny. Bo podniecenie, które towarzyszyło pierwszym chwilom z apostołami, które towarzyszyło samemu początkowi działalności, po trzech latach nauczania zmieniło się w znużenie, zmęczenie. Bo doskonale wie, jaki koniec go czeka, już wkrótce. Bo choć wie, że ma wypełnić proroctwo, do końca nie jest pewny, czy podoła. Bo coraz częściej zauważa rozdźwięk pomiędzy tym, co głosi, pomiędzy tym, czym miało być Jego posłannictwo, a tym, czego oczekują od Niego jego wybrani apostołowie, a także ci, którzy chcą za Nim iść - bo przecież nawet Szymon, jeden z dwunastu wybranych, namawia Go, by poprowadził lud do zbrojnej walki z rzymskim okupantem. On chce uczyć ich wiary, zasad chrześcijańskiego życia – oni widzą w Nim przywódcę, który rozwiąże wszystkie ich problemy, raz na zawsze zwalczy biedę, nierówności, podziały. Kazał im nazywać się człowiekiem – ale i tak widzą w Nim bóstwo. Mit, którym obrasta Jego działalność, coraz bardziej oddala się od rzeczywistości.
„Jesus Christ Superstar” to jedyne tak rockowe dzieło Lloyd Webbera. Nie brakuje tu nowoczesnych rozwiązań: nagłych zmian tempa, zmian nastroju, „Damned For All Time” ma szarpiący nerwy, atonalny wstęp gitary elektrycznej. Choć podstawą większości utworów jest melodyjna, dość rozlewna kantylena (zwłaszcza w „Everything’s Alright”). Ian Gillan jako Jezus z Nazaretu wypada bardzo dobrze: potrafi zaśpiewać dramatycznie, ekspresyjnie, potrafi łagodnie, nastrojowo. Czasem ucieka się do typowego dla siebie krzyku. Prawdziwym tour de force okazuje się dla Iana zaśpiewane przez niego solo „Gethsemane”: dramatyczna rozmowa zmęczonego, znużonego Chrystusa z Ojcem, gdzie wokalista Deep Purple śpiewa wręcz z soulową żarliwością. Równie doskonale wypada – prawie nieznana w tym czasie – Yvonne Elliman w roli Marii Magdaleny: pierwotnie jej rola w musicalu była dość poważnie ograniczona, ale zafascynowani głosem Yvonne Lloyd Webber i Rice włączyli w ostatniej chwili utwór przeznaczony specjalnie dla niej, napisany kilka lat wcześniej, do którego Tim Rice dopisał nowy tekst – i tak właśnie narodził się najbardziej znany fragment całości: „I Don’t Know How To Love Him”, piękne wyznanie miłości, czy może bardziej – fascynacji, z góry skazanej na niespełnienie. Podobny recycling panowie zastosowali wobec jednej z pierwszych wspólnie stworzonych piosenek, „Try It And See”, z którą pierwotnie planowali zawalczyć na… Festiwalu Eurowizji. „Try It And See” na Eurowizję się nie zakwalifikowało – i dzięki temu otrzymaliśmy wodewilową piosenkę króla Heroda. Na pewno należy też podkreślić znakomitą dyspozycję Murraya Heada w bardzo trudnej roli Judasza: zwłaszcza dramatyczny „Judas’ Death” i „Heaven On Their Minds” to popis, jeśli chodzi o budowanie dramaturgii w partii wokalnej.
Nie ma specjalnego sensu ocenianie poszczególnych kompozycji: wszystkie są elementami większej, zamkniętej całości, i jako całość należy tą płytę oceniać. Choć wypada zauważyć, że chwilami Lloyd Webber i Rice wspinają się tu na absolutne szczyty twórcze: należycie dramatyczne „Heaven On Their Minds”, rozlewne, urocze „Everything’s Alright”, przepiękne „I Don’t Know How To Love Him”, zakręcone „Superstar”, gdzie porywające, soulowe granie z rewelacyjnym popisem wokalnym Heada zostaje nagle przełamane iście niebiańską wstawką chóru, a przede wszystkim minisuita „The Last Supper”, w której znalazło się miejsce na delikatny wstęp gitarowo-wokalny, porywający, wściekle ekspresyjny duet Gillana i Heada, podniosły fragment z ustanowieniem Eucharystii, majestatyczne, prawie progrockowe granie… Dość rozważań – to jest znakomita płyta, którą znać się powinno. Tak po prostu.