Na nową płytę Sinkadusa oczekiwałem z dużym zaciekawieniem. Poprzednia płyta była bardzo obiecująca, utrzymana w typowo szwedzkim stylu, wyznaczonym przez ich wybitnych poprzedników - Anglagard. Potem, gdy ukazały się nagrania koncertowe i demo pierwszej płyty, pomyślałem, że brakuje im nowych pomysłów. Drugi album ujrzał jednak światło dzienne w miarę szybko, i nie różni się zbyt wiele od pierwszej płyty i zawiera wybitnie zakręcone melodie, wygrywane są przez gitary i flet, przy akompaniamencie wszechobecnego mellotronu. Kierunek zatem słuszny, tylko, czy aby droga nie wyboista? Ano trochę tak. Nie zawsze to granie robi takie wrażenie, jakie powinno, nie zawsze układa się w pewną całość. Sinkadusowi brakuje zapadających w pamięć, urzekających melodii, co powoduje, że ich granie, mimo, że "brzmi ładnie", staje się trochę jałowe. Niektóre fragmenty można jednak wyróżnić. Naprawdę udany jest utwór Valkyria, chyba najbardziej przypominający genialne dzieło Anglagardu Hybris. Wreszcie mamy ciekawą współpracę fletu, klawiszy i gitary. Kolejnego utworu również dobrze się słucha, szczególnie pod koniec, gdy nastrój bardzo narasta. Za moment płyta się jednak kończy i pozostaje uczucie niedosytu - dlaczego nie przeżyliśmy tej płyty, tak, jak by się chciało? Być może to ja nie mam dostatecznego samozaparcia - wciąż jeszcze wierzę, że ta płyta do mnie trafi. Dlatego ocena jest pozytywna.