Ci, co East Of The Wall znali jeszcze przed wydaniem splitu tegoż z Year Of No Light i Rosetta (a z tego, co zaobserwowałem, nie jest to porażająca liczba ludzi), „Ressentiment” odbiorą pełni zaskoczenia. East Of The Wall debiutował epką bodajże w 2006 roku, prezentując na niej naprawdę, co najmniej przyzwoity, instrumentalny post-rock, który mógłby się spodobać fanom Russian Circles czy Red Sparowes. Wydany dwa lata później „Farmers Almanac” wydaje się być bardziej matematyczny, mniej szczery i, niestety, dużo mniej wciągający. Stopniowe zwiększanie ciężaru, powiązane z próbami usilnego urozmaicenia muzyki i otwarcia się na wpływy nadciągające, w tym przypadku, dosłownie zewsząd, zaowocowało nagraniem tworu takiego jak „Ressentiment” – płyty o tyle intrygującej, co bezsensownej.
Na początku warto zaznaczyć, że „Ressentiment” to metal, zatem zwolennicy post-rocka nie znajdą tutaj wiele dla siebie. No chyba, że nie są obce im zespoły pokroju Mastodon, Baroness, może Between Buried And Me. Ale to oczywiście nie są jedyne inspiracje kolegów z East Of The Wall. Czasem ciężarem i intensywnością zbliżają się w stronę Meshuggah, kiedy indziej bliżej im do Dillinger Escape Plan, a kilka razy zdarzają się przykre momenty, których nie powstydziłoby się 99% metalcore’owców. Żeby słuchać „Ressentiment”, trzeba mieć sprawny układ pokarmowy, bo przetrawienie tego miszmaszu nie jest zbyt łatwe. Z reguły jestem jak najbardziej za różnorodną muzyką, no ale są pewne normy, których przekraczać się nie powinno. Najnowszemu albumowi East Of The Wall brak po prostu spajającej wszystko klamry, jakiegoś sensownego ujęcia tematu. Odnoszę wrażenie, że po prostu chłopaki stwierdzili, że nagrają teraz „inteligentny metal” i że będzie dobrze, bo to ostatnio całkiem modny kierunek. Tymczasem wyszedł album, który, owszem, nie jest wcale taki najgorszy, ale któremu brakuje nieco sensu. Niby jest poprawnie – fragmenty mocne sprawnie przechodzą w uspokajające wyciszenia, matematyczne wygibasy też z reguły brzmią fajnie, a wspomniane już agresywne partie – no raz czy dwa, to były prawdziwe majstersztyki.
W czym zatem problem? Za dużo tu tego. Jeśli w jednym utworze zaczyna się od Meshuggah, przechodzi przez Killswitch Engage, At The Gates, Dillinger, Mastodon, a kończy na Soilwork, to można się lekko zakołować. No i to może nawet byłoby fajne, gdyby panowie mieli w sobie więcej szaleństwa, bo podobne mieszanki parę razy się nawet sprawdzały. Ale ja tu żadnego szaleństwa nie słyszę, raczej rzemieślniczą precyzję i rozeznanie w temacie. Wyjątkiem jest „Salieri” – to naprawdę ładny utwór, chociaż momentami paskudnie metalcore’owy, aczkolwiek ma znośną melodię podpartą czymś a’la instrumenty dęte. Zresztą, chcąc być szczerym, zauważyć trzeba, że w praktycznie każdym utworze na tej płycie znajdzie się kilkadziesiąt sekund naprawdę fajnych pomysłów i co najmniej tyle samo niewypałów. A przynajmniej połowa wrażenia nie robi w ogóle.
Szkoda, że East Of The Wall porzucił post-rock. Zainteresowanych nie tak przekombinowanym, a na pewno dużo bardziej przekonującym obliczem tego zespołu, proponuję sięgnąć po debiutancki materiał. A „Ressentiment”? Może i jest jakiś potencjał i da się tego jakoś słuchać, ale przymknąć oka na rozbieżności i brak jakiejkolwiek myśli przewodniej nie sposób. Zespół, ogólnie, znać warto, „Ressentiment” - niekoniecznie.