ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Black Crowes, The ─ Amorica w serwisie ArtRock.pl

Black Crowes, The — Amorica

 
wydawnictwo: American Recordings 1994
 
1. Gone (Robinson, Robinson) [05:08]
2. A Conspiracy (Robinson, Robinson) [04:46]
3. High Head Blues (Robinson, Robinson) [04:01]
4. Cursed Diamond (Robinson, Robinson) [05:56]
5. Nonfiction (Robinson, Robinson) [04:16]
6. She Gave Good Sunflower (Robinson, Robinson) [05:48]
7. P.25 London (Robinson, Robinson) [03:38]
8. Ballad In Urgency (Robinson, Robinson) [05:39]
9. Wiser Time (Robinson, Robinson) [05:33]
10. Downtown Money Waster (Robinson, Robinson) [03:40]
11. Descending (Robinson, Robinson) [05:42]
 
Całkowity czas: 54:36
skład:
Chris Robinson – Vocals. Rich Robinson – Guitar. Marc Ford – Guitar. Eddie Harsch – Keyboards. Johnny Colt – Bass Guitar. Steve Gorman – Drums.
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,2
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,3
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,3
Arcydzieło.
,4

Łącznie 13, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
10.04.2011
(Recenzent)

Black Crowes, The — Amorica

Mniej więcej rok temu miłościwie nam panujący Naczelny, jako ten Chewbacca, co Hanowi Solo wiecznie coś zmienia na lepsze w jego Tysiącletnim Sokole (sam się tak porównał – megaloman jeden), postanowił co nieco zmodyfikować wygląd naszego portalu. I zaczęło się redakcyjne rozważanie, jakie nowe elementy zamieścić na stronie, coby bardziej wzrok przyciągała. Mnie akurat o zdanie zapytał kolega Romek, jako drugi w kolejności inżynier pokładowy naszej artrockowej łajby. Natychmiast przyszedł mi na myśl najbardziej rock’n’rollowy element z możliwych: cycki. Najlepiej cycki nastolatki (no co, akurat dopadł mnie nieubłagany kryzys wieku średniego – patrz tutaj: http://artrock.pl/recenzje/2806/gainsbourg_serge_histoire_de_melody_nelson.html). Z jakichś bliżej dla mnie niejasnych powodów nie przeszły. Na zasadzie luźnej sugestii Romek zaproponował wtedy jakieś tło z Olivią Wilde. Czemu nie – ja na to – mogą być piersi Olivii Wilde. Nie za duże, za to zgrabne i wyjątkowo miłe dla oka. (Znaczy, ma bardzo dobry gust nasz kolega.) Albo chociaż jakaś scenka z Olivią i Angelą Gots, z jednego z odcinków „House’a” (najlepiej ta, gdzie Trzynastka szuka na ciele Spencer śladów po ukąszeniu pająka). Oficjalnie na przeszkodzie stanęły w tym przypadku koszta, bo prawa do wykorzystania takiej fotki podobno słono kosztują. I ostatecznie zamiast Olivii Wilde jako tło naszej strony wylądowały jakieś banalne kable, mikrofony, gitary, wzmacniacze itp. Czemu o tym wspominam? Ano, tak się złożyło, że na mój warsztat trafiła kolejna płytka z serii glorious nineties. I na głównej stronie portalu miły dla oka, rock’n’rollowy element będzie, przynajmniej przez dobę. Czyli wyszło na moje.

Z dorobku zespołu braci Robinsonów akurat „Amorica” nie doczekała się specjalnego uznania w naszym kraju. Jakoś wszyscy (?) wydają się bardziej cenić „Shake Your Money Maker”, "Warpaint" czy „The Southern Harmony And Musical Companion”. Albo nawet, co trudno mi zrozumieć, “Three Snakes And One Charm”. A tymczasem właśnie „Amorica” to moim zdaniem najlepsza płyta, jaką The Black Crowes nagrało. I jedna z najlepszych płyt lat 90.

Przepis na muzykę braci Robinsonów jest w sumie prosty. Podstawą jest surowy, „korzenny” rock w klimacie The Rolling Stones i blues-rock z południa Stanów. Dużo miejsca na wyszalenie się dostają obaj gitarzyści. W warstwie rytmicznej czasem pojawiają się elementy funku, wokalista zaś chętnie posługuje się ekspresyjnym, soulowym sposobem śpiewania. Pierwsze dwie płyty - dobre płyty – to było swoiste doszlifowywanie tego przepisu, to było nabieranie kompozytorskiego doświadczenia. „Amorica” to już dzieło zespołu, który zdążył okrzepnąć, który wie, co chce w swojej muzyce zawrzeć. Może nieco brakuje tu bardziej zapamiętywalnych kompozycji, z przebojowym potencjałem, ale wynagradza to niesamowita ekspresja wykonania, ogromna ilość energii, jaką eksplodują te nagrania, podkreślona jeszcze żywą, dynamiczną produkcją.

„Amorica” to godzinna porcja porywającego, południowego grania, osadzonego w bluesie i boogie, gdzie pobrzmiewają wyraźne echa soulu i funku. Z należycie brudnymi, agresywnymi gitarami. Takie „A Conspiracy” ma fajny, cięty riff gitary; „High Head Blues” zaczyna się spokojnie, by po chwili wejść na wyższe obroty, nabierając drive’u, mocy, czadu. Wyraźnie wyczuwa się w tej muzyce jamową swobodę: „Cursed Diamond” to żarliwa, niespiesznie się rozwijająca bluesowa ballada, która mogłaby trwać wiele minut. Tu trwa jedyne sześć. Do tego Chris Robinson śpiewa z wściekłą pasją i żarem, gitarzyści też dostają sporo miejsca dla siebie. Podobnie wypada „Ballad In Urgency”, która przez pierwsze parę minut brzmi dość konwencjonalnie, by później nabrać mocy, aż po ładną fortepianową kodę. Dużo swobodnego jamowania pojawia się w „She Gave Good Sunflower”, gdzie obie gitary, wsparte Hammondem i wyeksponowaną gitarą basową, co i rusz wpadają we wściekły trans, Chris też się nie oszczędza. Pozornie ułożone „London P.25” w finale również nagle dostaje kopa. Nie znaczy to, że brakuje tu nieco spokojniejszych momentów: finałowe „Descending” mimo sporej dawki energii jest łagodniejsze niż wcześniejsze utwory, do tego wieńczy je dość długa, bardzo ładna partia fortepianu. No i jest jeszcze żartobliwe, nieco knajpiane, zagrane akustycznie „Downtown Money Waster”.

Jest to płyta nieco nierówna, są tu niestety momenty nieco mniej przekonujące: „Nonfiction”, z wyeksponowaną rolą gitary akustycznej, brakuje nieco żaru i przekonania, „Wiser Time”, choć całkiem fajnie się rozwija, ma ładne gitarowe solo, dopiero w samym końcu nagle wybucha energią. W sumie, gdyby te słabsze momenty usunąć – bez wahania byłaby ta gwiazdka więcej. Choć to naprawdę dobre kompozycje, które cała masa rockowych zespołów wzięłaby z pocałowaniem ręki.

Na ponure dni – gorąco polecam tą płytę. Bo „Amorica” to pigułka szalonej, nieskrępowanej niczym energii. To afirmacja życia, radości, bez zbędnego rozpamiętywania minionych dni i zdarzeń. To po prostu prawdziwa, żywa, czysta muzyka rockowa. Bez żadnych niepotrzebnych upiększeń, bez sztucznych dodatków i uzupełnień, czysta, piękna, ujmująca niewymuszoną naturalnością. Tak jak piersi Olivii Wilde.
 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.