Cztery lata kazała czekać fanom grupa Ceti na swój kolejny studyjny album. Przypomnę, że ostatnim takim krążkiem był wydany w 2007 roku (...)perfecto mundo(...). Album, którym grupa skierowała się na tory bardziej symfonicznego metalu, na dłuższy czas przytrzymał ją w tej stylistyce, czego wyrazem był udany projekt Akordy Słów, w ramach którego formacja Kupczyka dokonała prezentacji scenicznej swojej muzyki wraz z orkiestrą symfoniczną. Przedsięwzięcie to zostało zresztą udokumentowane i wydane w 2009 roku na krążku DVD - Akordy Słów.
Ghost Of The Universe – Behind The Curtain zupełnie zrywa z tym pielęgnowanym, przynajmniej na ostatnich wydawnictwach, obliczem kapeli. Muzycy wracają bowiem do grania, w którym muzyka Ceti była zawsze zakorzeniona. Rasowego, klasycznego heavymetalu, podlanego czasem hardrockowym, a nawet powermetalowym sosem. Czyli co? Kapela wraca na stare śmieci? No niezupełnie. Bo najnowsze dzieło grupy razi swoim ciężarem i mrokiem jak nigdy dotąd. Widać, że choć tym krążkiem muzycy kłaniają się nisko wielkim hard & heavy, to jednak w formie jego prezentacji są już w wieku XXI. Dlatego – mimo, że mamy do czynienia z muzyką, w której prawie wszystko zostało już powiedziane - doprawdy imponują jej świeżość, rozmach i moc. Czyli „detale” decydujące o jej nietuzinkowości. I nie powinno to dziwić. Ceti to weterani metalowej sceny, zaś ich lider, Grzegorz Kupczyk, to wręcz ikona hardrockowego wokalu. Któż ma od nich wiedzieć lepiej, jak to się robi?
Nowy album Ceti to krążek, na którym pierwszoplanową rolę gra przede wszystkim gitara. Odpowiedzialny za jej partie Sadura nie tylko rzeźbi mocarne, nisko osadzone riffy, ale także serwuje błyskotliwe, rozpędzone sola. Klawisze, które na poprzednim krążku odgrywały rolę wiodącą, tym razem tworzą raczej klimat, dopełniając obrazu całości. Są jednak momenty, kiedy Wietrzykowska wysuwa się na plan pierwszy (wstępy do In The Eyes Of Rising Sun czy Forever, bądź solowa „wstawka” w instrumentalnym Black Curtain). Mimo że pozornie schemat większości kompozycji jest dosyć podobny (wolniejsze intro poprzedza ostrą, galopującą jazdę uzupełnioną dobrym, melodyjnym refrenem i gitarowym popisem), tak naprawdę Ghost Of The Universe ma w sobie sporo różnorodności, nie pozwalającej słuchaczowi się nudzić. The Wolves przytłacza mrocznym wokalem Kupczyka, podkreślonym takim samym riffem. Trzeci w zestawie, In The Eyes Of Rising Sun, serwuje majestatyczne zwolnienie z głębokim klawiszowym tłem, krystalicznie czystą partią gitary akustycznej i majestatycznym solem gitarzysty (to tu chyba najbliżej muzykom do poprzedniego albumu). Break Of Spell jest być może najlepszą rzeczą na albumie. Walcowaty początek złożony z dialogu Kupczyka z… gitarą Sadury, świetny refren, zmiany tempa i gdzieś unoszący się duch Żelaznej Dziewicy. Jedyny instrumental, Black Curtain, swoją wielowątkowością pokazuje, iż muzyków ciągnie do progresywnych rozwiązań. Choć artyści tym razem zrezygnowali z ballad (a szkoda), pierwsza część, dostępnego tu także w formie klipu, Anywhere, udowadnia, że i na tym polu mogliby mieć wiele do powiedzenia na tym krążku. No i jest jeszcze kończący całość, tytułowy Ghost Of The Universe, z bardzo transowym finałem, w którym skradająca się gitara, naprawdę brzmi złowieszczo. Spójnej całości dopełniają teksty, tym razem autorstwa Tomasza Staszczyka, dobrze wpisujące się w klimat płyty.
Trudno tu oczywiście pisać o jakiejś szczególnej oryginalności, bo nie o nią tu absolutnie chodzi. I zupełnie celowo uniknąłem tu paru ważnych dla gatunku nazw. Bo Ceti od ponad 20 lat gra swoje i robi to z klasą, niedostępną dla wielu w tej muzycznej szufladzie. A siłę tego albumu poznamy najpewniej na koncertach, gdyż to materiał stworzony idealnie na scenę. The Wolves, Break Of Spell czy Land Of Hope już pewnie walczą o miano żelaznego punktu koncertowego. Bardzo dobra płyta. Bez dwóch zdań.