ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu CETI ─  (…) perfecto mundo (…) w serwisie ArtRock.pl

CETI — (…) perfecto mundo (…)

 
wydawnictwo: Oskar 2007
 
1. (…) intra nost est (2:00)
2. Deja Vu (6:02)
3. Gardens of Life 1 (5:59)
4. Stolen Wind (4:05)
5. Paradise Lost (5:51)
6. Flight to the Other Side (5:03)
7. Ride to Light (8:33)
8. For Those Who Aren’t Here (8:16)
9. Gardens of Life 2 (5:54)
Bonus track: Ride to Light – radio version Extras: Studio footage
Photo & graphies gallery
 
Całkowity czas: 60:57
skład:
Grzegorz Kupczyk – vocals, backing vocals, male choirs & 12-strings guitar / Barti Sadura – lead guitar / Marihuana – keyboards, backing vocals, vocalizations, female choirs, flute / Bartek Urbaniak – bass / Mucek – drums/Sylwia Kupczyk – solo soprano, duet with Marihuana / Krystyna Bocz – cello / Andrzej Kubic and Moe Strubel – french horns / Sara Dotz - oboe
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,2
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,2
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,5
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,2
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,10
Arcydzieło.
,10

Łącznie 32, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
02.06.2007
(Recenzent)

CETI — (…) perfecto mundo (…)

Czasami zdarza się, że człowiek ma ochotę na skok w bok… muzyczny oczywiście. Chce odejść wtedy choć na chwilę od nadmuchania, pompatyczności i patosu artrocka, melancholii i dłużyzn postrocka, skomplikowania progmetalu czy mroczności stonerrocka. Pisząc te słowa odnoszę się oczywiście do moich osobistych doświadczeń. Z dużą przyjemnością „wracam” wtedy do korzeni. Muzyki prostej, szczerej, mocnej i bijącej prosto w serducho… Hard rock proszę państwa, bo o nim mowa, nigdy nie był na moim muzycznym piedestale, to raczej odskocznia od codziennych, dziwnych i szalonych dźwięków. Pewnie gdybym musiał zdawać egzamin z historii tego klasycznego, ciężkiego metalu, nie wyszedłbym poza granicę popularnego w polskiej szkole „dopalacza”. Być może dlatego coś, co dla starego wygi znudzonego kolejną konfiturą z tego samego słoika jest normą, dla mnie staje się zajmujące, pobudzające i kopiące gdzie trzeba. Krótko mówiąc – „jestem czysty, jestem czysty, jestem czysty” niczym Egipcjanin obawiający się spotkania z Ozyrysem po śmierci i wpisujący te słowa do „Księgi Umarłych”. Jemu owa czystość pozwalała osiągnąć życie wieczne, mnie, mam nadzieję, pozwoli właściwie, bez zbędnego bagażu doświadczeń opisać muzykę, która ostatnio mną zakręciła. I jeszcze mała prośba na koniec tego przydługiego nieco słowa wstępnego. Jeśli w związku z powyższym mierzi cię drogi odbiorco fakt pisania o twojej ulubionej muzie przez kompletnego dyletanta, zakończ na tym zdaniu kontakt z tym tekstem. Jeśli jednak masz w sobie pokłady tolerancji i resztki litości – zapraszam serdecznie.

Wszystko potoczyło się jak to zwykle bardzo przypadkowo. Gdzieś zasłyszana muzyka i pytanie zadane z otwartymi szeroko oczętami – tak gra CETI?! Myślę, że kapela tylko nielicznym może wydawać się obca. Osiemnaście lat na scenie (pełnoletniość!), sporo już płyt w dyskografii no i frontman, którego nikomu chyba przedstawiać nie trzeba – Grzegorz Kupczyk. Któż choć raz nie zanucił kultowych i nieśmiertelnych „Dorosłych dzieci” z repertuaru Turbo. Wszystko pięknie… tylko, że mnie jakoś nigdy z nimi nie było po drodze. Obciążony jakimiś chorymi stereotypami, dotykałem ich muzyki przez grubą szybę. Do teraz. Na szczęście.

Najnowsze dzieło CETI nosi duże znamię światowości i to pełną gębą! Nieważne jak nazwiemy nuty, aranżacje i pomysły wyciekające z blaszki. Hard rock, classic, power, heavy, prog czy symphonic metal. Za każdym razem będziemy mieli do czynienia z muzyką z klasą, czerpiącą po trochu z wszystkiego co powyżej. Zaczyna się tajemniczo, orkiestrowo i chóralnie. Wstęp „(…)intra nost est” pachnie średniowieczem i gotyckością. Po łacińsku zaśpiewany tekst potęguje tylko to wrażenie. Autorka tej kompozycji – Marihuana – odpowiedzialna jest zresztą za wszystkie orkiestracje na płycie, których notabene jest całkiem sporo. Wraz z drugim na albumie „Deja Vu” zaczyna się prawdziwa jazda. Uderzenie melodyjnych klawiszy i potężnej gitary budzi z początkowego zadumania. Po pierwszych, lekko studzących gorącą głowę wersach zaśpiewanych przez Kupczyka, następuje istna powermetalowa galopada. „Garden of Life 1” razi mocą, kapitalnym riffem, wolniejszym tempem i ciężarem. Najciekawsze, że w drugiej części tej kompozycji pojawia się motyw orientalny pachnący lekko arabską pustynią. „Stolen Wind” przyspiesza bicie naszego serca. Jest prosto, rytmicznie i do przodu. Następny „Paradise Lost” przynosi wreszcie chwile wytchnienia. To cudowna metalowa ballada, z ujmująco zaśpiewaną zwrotką i kapitalnym, nośnym refrenem oraz powalającą gitarową solówką Bartiego Sadury. Oj, dawno w Polsce nie słyszałem tak dobrego, metalowego hitu. Co do wspomnianej solówki. To nie pierwszy majstersztyk na tej płycie. Świetnie „wyrzeźbione” popisy gitarzysty mamy także choćby w „Deja Vu” czy w „Ride to Light” (solo z tego ostatniego utworu wręcz wzrusza – jest boskie!!!) Kompozycje ułożone są na zasadzie kontrastu. Po wolniejszym „Paradise Lost” nadchodzi szybszy „Flight on the Other Side”, a pojawiający się po nim ośmiominutowy „Ride to Light” sam w sobie ma te dwa sprzeczne pierwiastki. Do połowy jest rockową balladą, przechodzącą później w powerowe granie. Swoiste opus magnum albumu nadchodzi wraz z przedostatnim utworem na płycie „For Those Who Aren’t Here”. Piękny tytuł i taka też pieśń. Rozbudowana, patetyczna, przywołująca motyw melodyczny zawarty we wstępie. Chóralne zaśpiewy, ciężki riff, głębokie klawiszowe tła. Jednym słowem – wszystko co najlepsze na „(…) perfecto mundo (…)”, zebrane w długiej, ponad ośmiominutowej pigule. Po czymś takim możemy odreagować już tylko wsłuchując się w drugą część „Gardens of Life”. Ascetyczną, oszczędną, praktycznie na głos, gitarę i klawisze. I na tym danie główne się kończy. W dodatkach dostajemy jeszcze radiową wersję „Ride to Light” (radiową? Bagatela… osiem i pół minuty!!) oraz galerię fotografii i piętnastominutowy film ze studia nagraniowego. Całość dopełniają teksty (nie znajdujące się we wkładce, lecz dostępne w formie elektronicznej, w polskim tłumaczeniu - do odpalenia na komputerku), których wątkiem przewodnim jest… miłość. Może banalnie to brzmi, ale w zderzeniu z muzyką ma swoją moc. No i jest jeszcze fajna okładka, delikatnie nawiązująca do tej thresholdowej z „Hypothetical”.

Podsumowanie. Te muszę zacząć od Grzegorza Kupczyka. To kolejny już banał, ale w takiej stylistyce, na takim poziomie w Polsce nie śpiewa nikt. Mistrzostwo świata. Oczywiście, nawiązania do wokalnych mistrzów gatunku są widoczne, ale pan Grzegorz wcale się tego nie wypiera traktując to raczej w kategoriach cnoty niż grzechu. A poza tym, jak ma się taki głos, inaczej po prostu śpiewać nie można. Parę ogólnych zdań o muzyce? Świetnie wyważone tu zostały proporcje między gitarami a smykami i klawiszami. Mimo, że tych ostatnich jest sporo, wcale nie przesładzają całości i nie czynią obrazu płyty cukierkowatym (jak to na przykład bywa u Nightwish). No właśnie! Na koniec dobra rada. Zamiast wypatrywać nowego krążka Finów, zasłuchiwać się w ostatnio modnym Masterplan czy padać po raz kolejny na kolana przed boskim Jornem, warto sięgnąć po ten krążek. Cudze chwalicie, swego nie znacie – stara to prawda jak świat i aktualna jak zawsze. W wypadku tej płyty, warto tej prawdy posłuchać.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.