ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Camel ─ Mirage w serwisie ArtRock.pl

Camel — Mirage

 
wydawnictwo: Decca-Deram 1974
 
1. Freefall (5:47)
2. Supertwister (3:20)
3. Nimrodel
The Procession
The White Rider (9:12)
4. Earthrise (6:42)
5. Lady Fantasy: Encounter
Smiles For You
Lady Fantasy (12:46)
 
Całkowity czas: 37:47
skład:
- Peter Bardens / keyboards ; - Andrew Latimer / vocals, guitars, flute ; - Doug Ferguson / bass, vocals ; - Andy Ward / drums
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,1
Album jakich wiele, poprawny.
,4
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,4
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,16
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,22
Arcydzieło.
,72

Łącznie 120, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
25.02.2011
(Recenzent)

Camel — Mirage

Był kiedyś „Piątek z Pankracym” (niech starsi wytłumaczą młodszym co to było), teraz będą piątki z wielbłądem. Co tydzień, w piątek, kolejna płyta Camel, bo - „Czterdzieści lat minęło, jak jeden dzień”.

Kolega Strzyżu kończy powoli swój cykl wykładów pt. „Interakcje Pink Floyd z ACE-blokerami – czy można bezpiecznie stosować razem” i wygląda na to, że nie był to głupi pomysł. Dzięki temu mamy omówioną całą dyskografię Floydow. Jest to w jednym miejscu, łatwo dostępne, można zorientować się mniej więcej co to jest i co w tym chodzi. Że wszyscy to znają? Nie żyjemy w świecie idealnym – nie wszyscy. Na pewno komuś się to przyda. Dorastają młodzi, pierwsze uniesienia przy „Dark Side of The Moon”, albo „Atom Heart Mother” jeszcze przed nimi. Pomyślałem sobie, jeśli naszemu kręciproszkowi poszło tak dobrze, czego by innego zespołu w ten sposób nie potraktować?

Dobra, jakiego? Po krótkim, acz intensywnym namyśle i przeanalizowaniu kilku kandydatur wyszło mi, że najlepsiejszy to będzie Camel. Niby sporo płyt już zrecenzowanych, ale kilka wcale ważnych – jeszcze nie. Parę dni później parę dni później pomyślałem – kurde, zapomniałem o Jethro Tull. Ale już miałem ze trzy recenzje napisane, to Jethro Tull zrobię w następnej kolejności. A jeszcze kilka dni później zorientowałem się, że w tym roku mija czterdzieści lat od powstania zespołu. To chyba faktycznie nie było lepszej kandydatury. Co prawda pierwsza płyta wyszła w 1973 roku, ale zespół zanim wszedł do studia, już kilkanaście miesięcy wcześniej intensywnie koncertował i ogrywał materiał na żywo. O czym świadczy bardzo dobra koncertowa płyta „Camel on The Road 1972”. Właśnie. Zastanawiałem się jeszcze jak podejść płyt koncertowych, które w latach dziewięćdziesiątych zaczęły się ukazywać nakładem Camel Production. Czy recenzować je według daty wydania, czy daty nagrania materiału? Czy zaczynamy od „Mirage”, czy od wspomnianego „Camel on The Road 1972”? Obie opcje mają jakieś swoje uzasadnienie, ale jak na przykład potraktować „Gods of Light”, które zawiera nagrania z lat 1973-75? Czyli jednak najlepiej uwzględnić datę wydania.

Camel – formacja u nas bardzo popularna, grająca w halach po kilka tysięcy ludzi. Na świecie – kapela drugiego planu, z trudem przebijająca się na listy przebojów. Ale jak się w perspektywie czasu okazało – dla rocka progresywnego bardzo ważna, z własnym stylem, brzmieniem, a jej lider, Andy Latimer to jeden z najbardziej znanych i wpływowych prog-rockowych gitarzystów.

Karierę zaczęli na początku lat siedemdziesiątych. Najpierw było trio The Brew, a potem doszedł doświadczony organista i klawiszowiec, Peter Bardens i Camel rozpoczął swoją podróż. Debiutancki krążek nagrali dla MCA, skąd szybko się ich pozbyto. Wkrótce podpisali kontrakt z Deccą i tak zostało na kolejne dziesięć lat.
Pierwszą płytą jaka nagrali w barwach nowej wytwórni było „Mirage”. Jakby ktoś nie wiedział, to okładka jest lekko przerobionym obrazkiem z paczki papierosów marki Camel (a co jak się później okazało miało swoje konsekwencje). Zespół zmienił wytwornię i muzykę też. Trochę. Debiut jest stricte rockowy, a „Mirage” to już coś innego. To już jest ten Camel, który za ten właściwy Camel się uważa. Trochę błędnie, bo ochotę na granie czegoś bardziej złożonego, grupa zdradzała już wcześniej – kto zna „Camel on The Road” 1972”, to wie, że jest tam suita „God of Light” (na różnych płytach są różne tytuły), która pierwotnie miała znaleźć się na debiutanckim albumie. Może i dobrze, że się nie znalazła, bo co miałaby zastąpić?
W każdym razie na „Mirage” mogli uwolnić swoje ambicje artystyczne i pożeglować w stronę rocka progresywnego. Dwie najważniejsze kompozycje z tego albumu to wieloczęściowe „The White Rider” (ja wiem, że to się trochę szerzej nazywa, ale główna część tego utworu to „The White Rider”) i „Lady Fantasy” – obie dość długie, wielowątkowe, „The White Rider” wzbogacono o quasi orkiestrowe partie, a „Lady Fantasy” od A do Z to popis całego zespołu. Rzecz wprost stworzona do tego, żeby wykazać się na koncercie – jest tam miejsce, żeby rozbudować solówkę, coś zmienić, coś poimprowizować – umożliwia to otwarta struktura tego utworu. Dlatego jest to obowiązkowy punkt każdego koncertu Camel i zwykle wypada znakomicie. Dwa razy sam mogłem się o tym przekonać osobiście. Co ciekawe, „Lady Fantasy” to jeszcze ten rockowy Camel z debiutu, tylko wypuszczony na wolność, żeby sobie pohasał. Chociaż szczerze mówiąc bardziej wolę nieco patetycznego „White Ridera”. To już jest ten „nowy” Camel. Ale co ciekawe, oba te utwory znalazły się na płycie „Camel on The Road 1972”, czyli powstały jeszcze przed wydaniem pierwszej płyty i widać, że grupa miała praktycznie dwie gotowe płyty, zanim weszła do studia nagrywać pierwszą.

Pozostały jeszcze trzy kompozycje – krótki, uroczy instrumental „Supertwister” z wiodącą partią fletu i dwie bardziej rockowe – „Freefall” i „Earthrise”. Ten ostatni to taki typowy Camel z tamtego okresu – średnio długi, czyli coś koło sześciu minut, ale nieźle pokombinowany kawałek, wypełniony klawiszowo-gitarowymi eskapadami – czyli wstęp z tematem przewodnim, potem Bardens i Latimer sobie hulają, a na koniec ponownie mamy temat przewodni. „Freefall” – wypada jak odrzut z sesji do debiutu – hałaśliwe i bez polotu, słucham tego już ponad dwadzieścia lat i jeszcze się do tego nie przekonałem.

„Mirage” ma bardzo wysokie notowania wśród fanów zespołu. Zwykle uważana jest za jedną z najlepszych, a nawet i najlepszą płytę Camel, a „Lady Fantasy” za najlepszy utwór grupy. Mój stosunek do tego albumu jest nie jest jednoznacznie pozytywny. Co prawda była to pierwsza płyta Camel, jaka kupiłem sobie na CD (i mam do dzisiaj), ale będę kwestionował jej boskie pochodzenie, bez względu na konsekwencje. Dużo bardziej podoba mi się debiut, nie mówiąc już o „The Snow Goose”. Czego tak? Bo nierówna. Jeżeli coś ma być super-hiper, to musi wyrywać z butów od początku do końca, albo przynajmniej w przeważającej części (minimum z 80%). Podsumujmy – znakomity „Lady Fantasy” i efektowny „The White Rider”, „Supertwister” ładniutkie, poprawny „Earthrise” (ale kilka lepszych numerów w podobnym stylu Camel ma na sumieniu) i niebyt udany „Freefall”. Trochę za mało, żeby z całą stanowczością uznać „Mirage” za dzieło absolutnie bez zarzutu. Jednak mam ten krążek, jednak od czasu do czasu go słucham i jednak kilka lat temu kupiłem remastera od razu, kiedy się tylko ukazał - żeby nie było, że się czepiam. Płyta ogólnie jest bardzo dobra i na pewno ominąć ja przy poznawaniu wielbłądziej muzyki nie wolno.


Dodatkowe utwory na reedycji z 2002 roku:
1. Supertwister (Live 1974) (3:14)
2. Mystic Queen (Live 1974) (6:09)
3. Arubaluba (Live 1974) (7:44)
4. Lady Fantasy (Original Basing Street Studios Mix 1973) (12:59)

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.