ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Cult, The ─ Love w serwisie ArtRock.pl

Cult, The — Love

 
wydawnictwo: Beggars Banquet 1985
 
"Nirvana" – 5:24
"Big Neon Glitter" – 4:45
"Love" – 5:35
"Brother Wolf, Sister Moon" – 6:49
"Rain" – 3:55
"The Phoenix" – 5:06
"Hollow Man" – 4:45
"Revolution" – 5:20
"She Sells Sanctuary" – 4:23
"Black Angel" - 5:22
 
Całkowity czas: 51:31
skład:
Personnel
Ian Astbury - vocals/ Billy Duffy - guitar, acoustic guitar/ Jamie Stewart - bass, keyboards, background vocals/ Mark Brzezicki - drums/ Nigel Preston - drums on "She Sells Sanctuary"
Additional personnel
Produced by Steve Brown/ The Soultanas - background vocals on "Revolution"
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,3
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,6
Arcydzieło.
,8

Łącznie 17, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
15.11.2010
(Recenzent)

Cult, The — Love

Ćwiara minęła!
Za hałas dochodzący z mojego mieszkania pod koniec 1985 roku odpowiadała (do spółki z „Run for Cover” Gary Moore’a) najnowsza wtedy płyta The Cult – „Love”, a w szczególności wydany na singlu „She Sells Sanctuary” – puszczałem go na pełny gwizdek kilka razy dziennie. Zresztą mój ulubiony kawałek The Cult.

Właśnie on był ich przepustką do sławy. Do czasów „Love” i „She Sells Sanctuary” The Cult byli zespołem niszowym, chociaż dobrze znanym w gotyckich kręgach. Zadebiutowali na początku lat osiemdziesiątych jako Southern Death Cult, potem skrócili nazwę do Death Cult, a na końcu ostało się The Cult (i już nie było co skracać). Jako Southern Death Cult dorobili się dużej płyty (składak z singlami, nagraniami z różnych sesji i „na żywo”). Jako Death Cult wydali tylko EPkę, a prawdziwą karierę zaczęli jako The Cult od płyty „Dreamtime” z 1984 roku (znam ten krążek, ale mi się nie podoba). Została ona zauważona, a początek trzeciej dziesiątki brytyjskiej listy przebojów całkiem nieźle rokował na przyszłość. Wszystko zmieniło się w jesieni 1985 roku wraz z ukazaniem się singla „She Sells Sanctuary”. Całą robotę zrobiła właśnie ta piosenka. To była ta lokomotywa, która pociągnęła płytę i zespół do sukcesów i splendorów. Nie ma co gadać – numer jest po prostu przewyborny, rasowy rockowy klasyk pełną gębą, jeden z największych rockowych przebojów lat osiemdziesiątych. Krótkie „rozmyte” pogłosem gitarowe intro z zaznaczonym przewodnim tematem, a potem po kilkunastu sekundach - hajda! Poszli! Gitara bez zbędnych efektów, tyle, że dalej ze sporym pogłosem, wyraźny, soczysty, pulsujący bas, będący siłą napędowa tego numeru i całej płyty też. No i jeszcze wokal Astbury’ego – potężna moc, duża skala, świetna technika i znakomita ekspresja. Zaśpiewać mógł wszystko, bo potrafił – balladę – „Brother Wolf, Sister Moon”, rockera – choćby „Nirvana” - proszę bardzo, do usług! To był (jest) jeden z najlepszych wokalistów nie tylko lat osiemdziesiątych, ale w ogóle. „She Sells Sanctuary” dotarł on co prawda „tylko” do 15 miejsca listy przebojów, ale za to utrzymał się na niej prawie pół roku! „Love”, którą jak się okazało bardzo skutecznie promował, dotarła do miejsca czwartego i w krótkim czasie osiągnęła nakład pół miliona egzemplarzy w całej dostępnej(*) Europie, a Jankesi dołożyli następne pół miliona. W którą stronę się nie patrzeć – sukces jak ta lala. Tym sposobem The Cult błyskawicznie awansowało do brytyjskiej rockowej ekstraklasy, szkoda, że tylko na kilka sezonów.
Przy okazji „Love” w szybkim tempie pozbywali się łatki zespołu gotyckiego. Mimo ewidentnych związków tego albumu z ówczesnym rockiem gotyckim (a było to jednak mimo wszystko trochę co innego niż teraz – coś jak Prawo i Sprawiedliwość, a prawo i sprawiedliwość :) ), już nie bardzo mieścił się w ramach tego stylu. Okładka z indiańskimi motywami zdradza już trochę inne zainteresowania. Muzyka? „She Sells Sanctuary”, „Nirvana”, od biedy „Black Angel” i tytułowy, ale częściowo, bo tam solo gitarowe Hendrixem zalatuje. Reszta – w „The Phoenix” jeszcze bardziej słychać fascynację Heniusiem, a „Rain” też przychylnie spogląda na lata sześćdziesiąte, klimaciki flower-power się nisko kłaniają. „Brother Moon, Sister Moon” , „Revolution” to są ballady, jak z porządnej hard-rockowej płyty. Zgoda, “Brother Moon…” klimat ma mroczny i niesamowity, aż się widzi tego wilka wyjącego w blasku księżyca.

W każdym razie nie chcieli sobie narzucać zbyt sztywnych norm stylistycznych, a interesowało ich przede wszystkim granie rocka – jakiego, to mało ważne. Ma być głośno, ma być melodyjnie, z wykopem. Czad, dym i power. I jest. „Love” to zbiór znakomitych rockowych piosenek – z „She Sells Sanctuary” na czele i z rewelacyjną, choć posępną balladą „Brother Wolf, Sister Moon” w następnej kolejności. Jest też „Nirvana”, która zaczyna to wszystko od konkretnego uderzenia, kolejna, posępna ballada „Black Angel” na finał, wspomniane „Rain” i „The Phoenix”. Moim zdaniem jest to jeden z najciekawszych, najoryginalniejszych rockowych albumów lat osiemdziesiątych.

Dwa lata później fani The Cult, a była już tego spora gromadka, przeżyli jeden z większych wstrząsów psychicznych swojego życia, słysząc „Love Removal Machine” (u nas tą rolę spełniło „Lil’ Devil”), promującego kolejna płytę – „Electric”. The Cult zaczęło grać metal i to taki mocno zapatrzony w lata siedemdziesiąte, z mocnymi wpływami Stonesów, Zeppów, Piorunów. Nie wszyscy to gładko przełknęli. Niektórzy się mało nie udławili. Niektórzy odsadzali ten krążek od czci i wiary, słowami absolutnie nie nadającymi się do powtórzenia. Ale to już temat na całkiem inna historię.

(*) – była też część Europy niedostępna dla w miarę normalnego rynku muzycznego, czyli kraje komunistyczne pod „światłym” przewodnictwem Związku Radzieckiego.
 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.