Wahalem się, czy w ogóle wrzucać tu tę płytę. Na stronę poświęconą prog (reg?) rockowi. Bo choć płyta Reni jest progresywna, to z pewnością nie z rockowego punktu widzenia. Ba, co bardziej ortodoksyjne rockowe ucho (a takich tu nie brak) może wręcz mieć pewne odruchy przy słuchaniu dźwięków, które panna Jusis et consortes wygenerowali na tym albumie. Żeby było śmieszniej, płyta jest doskonała.
Szanuję wielce Reni Jusis. Za co? A choćby za to, że zawsze stara się być przed innymi, o krok, o pół, ale zawsze. Poszukuje odważnie, wkraczając tam, gdzie inny polscy artyści nie zapuszczają się z obawy, że sobie nie poradzą. Zaczynała od lekko hiphopowej "Zakręconej". Flirtowała z r&b na "Erze ReniFera". Radośnie wróciła do kiczu lat 80 (z pełną świadomością kiczu!) na "Elektrenice". Teraz pstanowiła zafundować swoim słuchaczom album klubowy z prawdziwego zdarzenia.
Zaczyna się kosmicznie. Od ponaddziewięciominutowego, transowego "Wynurzam się". Smakowity początek, nieco psychodeliczny, motoryczny, ale i trącący ambientalnymi zagrywkami. Znany z radia "Kiedyś Cię Znajdę" - wiadomo, przebój, poparty znakomitym teledyskiem. Ale i solo, z płyty, "wchodzi". Mnóstwo analogowych klawiszy, przetworzone zagrywki gitar, podkład Bogusza Jr - to wszystko może brzmieć przerażająco dla ortodoksa, ale zapewniam, w tej muzyce jest dusza. "Raczej inaczej" ma fajny tekst. Każdemu "awangardziście" ad perpetuam memoriam. Najbardziej denerwujący numer na albumie? Tu zdania są zgodne - "Let's play pink ping-pong". Echa "Elektreniki", kiczowatość Eighties w całej okazałości, w 1985 roku byłby to hit :) Mój ulubiony numer? Dziwne, ale to "It's not enough". Siła reklamy? Może, ale w tym kawałku jest coś, co włazi w głowę i nie puszcza. Dość! Nie będę przecież pisał o każdej z piosenek z osobna, to bez sensu.
Płyta jako całość broni się znakomicie. Na każdą okazję - i na imprezę, i do posłuchania w domu, i na spacer z psem. Teksty? Czasami są istotne, refleksyjne. Czasami służą tylko ekspozycji głosu jako kolejnego instrumentu, nadają mu rytmikę. Wstydzić się nie ma czego.
Wiem, że Reni wymarzyła sobie tę płytę, jako album ze śmietanką polskiej sceny didżejskiej. Udało się zwabić jedynie (aż?) Bogusza Jra. Może i dobrze, dzięki temu "Trans Misja" zachowała spójność stylistyczną i pewną jednorodność. Ale z drugiej strony... Ciekaw jestem, jak inni potraktowaliby kompozycje Reni. Może doczekamy się więc "Trans Misji" zremiksowanej? Reni wspominała coś o winylach...