Bondage Fruit to zespół założony w 1990 roku przez gitarzystę Kido Natsuki, skrzypka Katsui Yuji i basistę Hirohiko Otsubo. W początkowym okresie działalności przez grupę przewineło się wielu różnych muzyków, w końcu jednak skład ustabilizował się na pokaźnej liczbie siedmiu osób, które też podpisały się pod debiutanckim albumem formacji, wydanym własnym sumptem w 1994 roku. Dalszą twórczość zespołu można zasadniczo podzielić na dwa okresy: wokalny, do którego zaliczyć można jeszcze następną płytę grupy „II” (jednakże już bez Aki), oraz późniejszy, instrumentalny, zapoczątkowany koncertowym krążkiem o podtytule „Recit” i kontynuowanym na ostatnim jak dotąd albumie Bondage Fruit – „IV”. W niniejszej recenzji skupimy się jednak na „jedynce” – jedynym krażku nagranym jeszcze z obydwoma wokalistkami w składzie.
Muzyka Bondage Fruit najczęściej pakowana jest do szufladki z napisem zeuhl, co wydaje mi się pewnym uproszczeniem, gdyż jest ona dość oryginalna i zdradza naprawdę szerokie inspiracje, obejmujące m.in. rock, jazz, muzykę etniczną, czy psychodelię. Co by jednak nie mówić sporo cech charakterystycznych dla zeuhl się tu pojawia, głównie w konstrukcji i warstwie rytmicznej utworów (np. bardzo Magmowym „Kinzoku No Taiji”), a do pewnego stopnia także w wokalach. Można więc chyba z czystym sumieniem powiedzieć, że styl ten stanowi swoistą podstawę materiału zawartego na „I”, na bazie której stworzono jednak unikalną i wyróżniającą się na tle innych pozycji całość. Niewątpliwie jednym z elementów charakterystycznychh dla Bondage Fruit jest dość bogate instrumentarium, które pozwala muzykom na częste wycieczki w stronę world music: od plemiennych afrykańskich rytmów, po różnej maści orientalizmy, które doskonale wkomponowują się w transowy, hipnotyczny klimat ich muzyki. Trzeba od razu podkreślić, że cały ten zestaw często dość egzotycznych instrumentów bynajmniej nie pełni tu marginalnej roli. Każdy z nich stanowi bowiem równorzędną część układanki, która dzięki niezwykłemu kunsztowi kompozytorskiemu zespołu, składa się w spójną, acz wielobarwną całość. Nie jest to więc płyta obfitująca w techniczne fajerwerki, poza paroma wyjątkami (bardzo chlubnymi zresztą) brak tu także solówek. Tym co natomiast robi chyba największe wrażenie jest swoisty rodzaj „chemii” między muzykami. Ich doskonałe zgranie oraz niezwykła pomysłowość, które przedkładają się na oryginalność i świeżość proponowanej koncepcji muzycznej, dają w rezultacie album porywający i powoli dochodzę do przekonania, że wybitny. Na osobną wzmiankę zasługuje także niesamowita praca wokalna. Oprócz tego że zarówno Aki, jak i Yuki dysponują naprawdę świetnymi warunkami wokalnymi, prezentując bardzo szeroką paletę barw i umiejętnie się nawzajem uzupełniając, to dodatkowo ich głosy zostały tu wykorzystane w dość nietypowy sposób, pełniąc rolę analogiczną do instrumentów. Nie mamy tu więc do czynienia ze śpiewem sensu stricte, ale raczej ze swoistego rodzaju wokalną ekwilibrystyką, często czerpiącą z tradycji wielu kultur oraz dorobku różnych technik muzycznych, przez co skutecznie wymyka mi się wszelkim próbom opisu… to trzeba po prostu usłyszeć!!
Podsumowując: trans, żywioł, energia – tak w skrócie można opisać muzykę zawartą na debiucie Bondage Fruit. Do niewątpliwych zalet tego krążka można zaliczyć fakt, że w miarę upływu kolejnych utworów stawia on przed słuchaczem wciąż nowe wyzwania i umiejętnie stopniując napięcie – staje się bardziej wymagający, ale i ciekawszy, dzięki czemu wciąga całkowicie w swój muzyczny świat. Jest to także jedna z tych pozycji, która zdecydowanie zyskuje wraz z kolejnymi przesłuchaniami, dzięki czemu zamierzone przed trzema tygodniami osiem i pół punkta przekształciło się w pełną dziewiątkę… I jeszcze uwaga na koniec: mimo że jest to mój ulubiony krążek grupy, gorąco zachęcam także do zapoznania się z pozostałymi, późniejszymi propozycjami zespołu – każda z płyt Bondage Fruit prezentuje naprawdę wysoki poziom i warta jest osobnej uwagi.