ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Manfred Mann's Earth Band ─ Angel Station w serwisie ArtRock.pl

Manfred Mann's Earth Band — Angel Station

 
wydawnictwo: Warner Music 1979
 
"Don't Kill It Carol" (Mike Heron) – 6:18
"You Angel You" (Bob Dylan) – 4:02
"Hollywood Town" (Harriet Schock) – 5:09
""Belle" Of The Earth" (Manfred Mann) – 2:46
"Platform End" (Mann, Geoff Britton, Pat King, Steve Waller, Chris Thompson, Jimmy O'Neill) – 1:32
"Angels At My Gate" (Mann, Martinez, O'Neill) – 4:50
"You Are - I Am" (Mann) – 5:11
"Waiting For The Rain" (Billy Falcon) – 6:17
"Resurrection" (Mann) – 2:42
 
Całkowity czas: 38:36
skład:
Manfred Mann - keyboards, vocals/ Geoff Britton - drums, alto saxophone/ Pat King - bass/ Steve Waller - guitar, vocals/ Chris Thompson - vocals
with
Jimmy O'Neill - rhythm guitar/ Dyan Birch - backing vocals/ Anthony Moore - guitar, sequencer, synthesizer
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,5
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,5
Arcydzieło.
,2

Łącznie 12, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
06.10.2010
(Recenzent)

Manfred Mann's Earth Band — Angel Station

Ja wiem, że “The Roaring Silence” to najlepsza płyta Manfred Mann’s Earth Band, ale ja i tak bardziej lubię “Angel Station”. Tutaj Mann po raz pierwszy (z Ziemską Orkiestrą) gra piosenki. Tylko piosenki. A wcześniej jednak skłaniał się w stronę nieco ambitniejszego repertuaru (nawet jazz-rockowego). Chociaż skomponowanie kilku ciekawych piosenek z chwytliwymi melodiami nie jest często spotykaną umiejętnością. W każdym razie coś takiego pozostaje poza zasięgiem jakich 99% współczesnych wykonawców prog-rockowych. MMEB też jest zaliczany do rocka progresywnego, ale to zawsze było na granicy prog-rocka i rockowego mainstreamu. W zależności od płyty byli nieco po tej, albo po tamtej stronie. „Angel Station” to wychylenie wahadła na tą mniej ambitną (teoretycznie) stronę. Mann zrezygnował całkowicie z bardziej skomplikowanych, trudniejszych utworów i skupił się tylko na piosenkach. Odpuszczenie, pójście na łatwiznę? Na pewno nie. Być może chęć utrzymania się na rynku. „The Roaring Silence” było wielkim przebojem po obu stronach Atlantyku, a następna, „Watch” była wielką, ale klapą (W USA, w Wielkiej Brytanii radziła sobie nieco lepiej). W międzyczasie rynek się zmienił, praktycznie wszyscy wielcy uproszczali swoją muzykę, MMEB też to dopadło. Przy czym akurat MMEB udało się wyjść z takich zawirowań stylistycznych obronną ręką. Do tego „Watch” było tylko gorszą kopią „The Roaring Silence”, w ogóle najsłabsza płytą MMEB do tego czasu i raczej o jakieś zmiany się prosiło. Niektórzy powiedzą, że kosztem pewnych ambicji artystycznych, ale ja akurat z tym się nie zgodzę. „Angel Station” mimo swojej przystępności jest jedną z ciekawszych płyt, jakie MMEB nagrał w latach siedemdziesiątych. Mann uważał, że nie jest konieczne zapełnianie swoich płyt tylko autorskimi kompozycjami. Bardzo często przerabiał cudze utwory, a efekty były znakomite – to co „wyciągnął” z króciutkiej kompozycji Dylana, czyli „Father of Day, Father of Night” z „Solar Fire” to jest mistrzostwo świata. Był też i Springsteen – to nie autorskie wersje „Blinded by The Light” i „Spirit In the Night” hulały po listach przebojów. Ale to chyba Dylan był ulubionym autorem Manna, bo po jego kompozycje sięgał najczęściej.

„Angel Station” jest płytą pół na pół – połowę materiału skomponował Mann ze współpracownikami, druga połowa to pożyczki. Nie znam wersji oryginalnych „Hollywood Town”, czy „Don’t Kill Carol”, ale mogę się domyślać, że zostały poddane dosyć gruntownemu „tunningowi”, a „Waiting for The Rain” Billy Falcona to już na pewno, gdyż ten artysta to postać raczej z kręgu muzyki country. Obowiązkowy trybut dla Dylana też mamy - "You Angel You". Też nie znam wersji oryginalnej, to nie wiem, co przy tym majstrował Mann. A na pewno majstrował. Ale i tak, na szczęście najlepszy utwór, to jednak autorska kompozycja Manna i jego kolegów - "Angels At My Gate". Kiedy pierwszy raz słuchałem jej w Wieczorze Płytowym zastanawiałem się czy wokalista doliczy do zera (tam jest taka wyliczanka od 61 w dół). Następny - "You Are - I Am", to drugi najlepszy na płycie. Tak jak „Angels At My Gate” też jest to bogato zaaranżowana, nastrojowa ballada. Wspomniane „Waiting for the Rain” w podobnym klimacie czyni drugą stronę zdecydowanie spokojniejsza i bardziej wyciszoną.

Koniec lat siedemdziesiątych i koniec świetności Manfred Mann’s Earth Band. Po „Angel Station” było „Chance”, nagrane dwa lata później. Płyta sympatyczna, przyjemna, ale momentami trudno ją obronić przed zarzutem muzycznego banału. Potem było jeszcze gorzej. Na szczęście kilka lat temu pojawiła się płyta „2006” sygnowana w dość skomplikowany sposób - Manfred Mann '06 with Manfred Mann's Earth Band. Trudno powiedzieć, że dawała nadzieję na przyszłość, bo zespół z ponad trzydziestoletnim stażem raczej wszystko co miał, to już zagrał, ale mimo dosyć kontrowersyjnych (hip-hopowych) fragmentów, prezentowała się bardzo przyjemnie.

Manfred Mann’s Earth Band to jednak kawał rockowej klasyki, też i prog-rockowej, jednak już trochę zapomnianej. Ale warto poznać przynajmniej kilka płyt z lat siedemdziesiątych, kiedy grupa święciła swoje największe triumfy i była u szczytu powodzenia.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.