Kolejna płyta w italo-progowym cyklu dla ambitnych.
Oj, najdroższa płyta jaką sobie kupiłem. Dziewięć dych, prawie dziesięć lat temu. Bolało, oj bolało. Kompakty Vinyl Magic w tych pieniądzach chodziły – nie było przebacz. Teraz staniały przynajmniej o połowę. Dlaczego? Bo Internet. W każdym razie, jeżeli uda IM się skutecznie ograniczyć dostęp do muzyki w sieci, to ceny płyt znowu pójdą w górę i my, uczciwie je kupujący zostaniemy pierwszymi tego ofiarami.
Wracając do Biglietto Per L’inferno – początkowo nie byłem tym zachwycony. Znacznie więcej obiecywałem sobie po płycie, o której słyszałem tyle ochów i achów. Myślałem, że będzie to nie wiadomo jakie bógwico, a konfrontacja oczekiwań z rzeczywistością okazała się niezbyt satysfakcjonująca. Przede wszystkim kiepsko i siermiężnie nagrane. Coś mi się tam jednak w głowie kolebało, bo od czasu do czasu wracałem do tej muzyki. Jakoś przywykłem do tej „garażowej” produkcji, a potem poszło z górki.
Nie jest jednak typowy italo-prog, ze wszystkimi swoimi zawijasami, lekkością itp. – jest to rzecz dużo cięższa, zagrana z hard-rockowym zacięciem – riffy, organy – trzeba przyznać, że miejscami uczciwie kopią po uszach. Ale miejscami są subtelni i delikatni prawie jak PFM, czy Le Orme. I raczej nie przejmują się tym, że robią to najczęściej w obrębie jednego utworu – mieszają te dynamiczniejsze i spokojniejsze fragmenty bardzo sprawnie, bez denerwujących „szwów”, płynnie, umiejętnie operują nastrojem, dynamiką – mimo wszystkich tych zmian tempa, stylu, ta muzyka jednak płynie sobie bardzo swobodnie. Chyba najbardziej jest to słyszalne w wielowątkowej suicie „L'Amico Suicida” – muzycznie dzieje się tu dużo, ale na szczęście chaosu w tym nie stwierdza się. Dwa utwory nieco się wyłamują z tego schematu – „Ansia” jest w całości spokojna, stonowana (taka podpucha dla zamydlenia oczu klientów :) ), a „Confessione (strumentale)” to dynamiczny rocker, opary na „zawiesistym” brzmieniu organów i gitarowych riffach. A „Confessione”, to „Confessione (strumetale)” nieco rozbudowane i wzbogacone o partie wokalne.
Jak na wymagania, które stawia taka muzyka, album brzmi fatalnie – w głośniejszych momentach selektywność biorą diabli, „pływająca” perkusja, zero „góry”, zero „dołu”, głośne szumy w tle. Na szczęście muzyka w jakimś stopniu rekompensuje te mankamenty, ale na początku było ciężko. Dużo by zyskała nagrana w dobrym studiu.
Gdyby ktoś chciał poważniej zająć się włoskim rokiem progresywnym, to ten album powinien znaleźć się wśród pierwszych pięciu, które powinien posłuchać.