ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Division By Zero ─ Independent Harmony w serwisie ArtRock.pl

Division By Zero — Independent Harmony

 
wydawnictwo: ProgTeam 2010
 
1. Ignition [1:34]
2. Independent Harmony [7:31]
3. Wake Me Up [6:24]
4. Glass Face [6:42]
5. Not For Play [2:11]
6. Jin & Jang [4:49]
7. Don`t Ask Me [7:28]
8. Intruder [7:18]
 
Całkowity czas: 44:01
skład:
Sławek Wierny - vocals / Mariusz Prętkiewicz - drums / Maciej Foryta - bass / Leszek Trela - guitar / Robert Gajgier - keys
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,2
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Niezła płyta, można posłuchać.
,1
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,3
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,19
Arcydzieło.
,21

Łącznie 47, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
19.04.2010
(Recenzent)

Division By Zero — Independent Harmony

Kopie, drapie pazurskami i poniewiera doszczętnie najnowsza muzyka Division By Zero. Spokojnie, pogłaskać przyjemnie też potrafi. Nie zmienia to postaci rzeczy, że ta śląska kapela odpaliła prawdziwą petardę, przy której warto uważać, żeby łapek nie poobrywało…

A całkiem niedawno nie wyglądało to tak różowo. Bo poprzeczkę, debiutanckim „Tyranny Of Therapy”, podnieśli sobie wysoko. Niby nic szczególnego, wiele młodych grup zaczyna ostatnio z wysokiego C. Ale potem, mimo prestiżowego udziału w Prog Power Europe, było raczej pod górkę. Wydłużający się czas oczekiwania na nową muzykę, rotacje w składzie i zmiana wydawcy. W pewnym momencie i ja – niczym niewierny Tomasz – zacząłem wątpić w to, że coś lepszego od debiutu ukręcą.

Jakże głęboko się myliłem! Bo bez owijania w bawełnę powiem od razu, że Division By Zero nagrał jeden z najlepszych progmetalowych albumów ostatnich lat na polskim rynku, a i w szeroki świat ma z czym wyjść. Zabija już jego brzmienie. Absolutnie na światowym poziomie. Mięcho, ciężar, głębia i dynamika – oto cztery słowa, które najlepiej charakteryzują to, co wyskakuje ze skromniutkiej srebrnej blaszki. Często ze sceptycyzmem podchodzę do buńczucznych zapowiedzi wydawców o krystalicznych i powalających produkcjach. Tym razem wydawca nie przesadził. Bo naprawdę słychać, że w ZED Studio wykonano kawał dobrej roboty i co najważniejsze, włożono w nią dużo metalowego serducha.

Z pozoru nie natrafiamy na nic nadzwyczajnego. Ot – powiedziałby ktoś – kolejny prog – death metalowy wyziew, niszczący nasze, i tak już mocno przetrzebione, uszy. I pewnie trochę prawdy w tym jest, bo w tego typu graniu i w pewnym sensie, dosyć hermetycznej formule, trudno coś wymyślić. A diabeł – jak to zwykle bywa – tkwi w szczegółach. W ciekawej melodyce, żonglowaniu nastrojem, w odważnym korzystaniu ze stylistycznych, często nieprzystających do siebie konwencji, w odpowiednim dobieraniu proporcji. Division By Zero ma najwyraźniej jakiś pakt z panem ciemnych mocy, bo owe szczegóły – na wytartych wszak szlakach – rozgrywa po mistrzowsku.

Dowody? A proszę bardzo. Otwierający „Ignition”, spełniający rolę wprowadzenia, uwodzi mrocznym klimatem w stylu filmowego soundtracku, nabierając przez chwilę symfonicznego wręcz zabarwienia. Następujący po nim numer tytułowy praktycznie mówi wszystko o tym albumie. Ciężar, moc i jakaś niepohamowana wręcz brutalność tnących równo gitar, w zestawieniu z (wiem, że to głupio zabrzmi) urzekającą, mającą coś z romantycznej melancholii, melodią zwrotki śpiewaną przez Wiernego, kasuje wszystko. Żeby było ciekawiej, pojawiający się zaraz po wspomnianym kawałku „Wake Me Up” to koncertowy pewniak. W sam raz do machania łbem i piórami. No i śpiewania refrenu, o wymyśleniu którego, parę popowych gwiazdek marzy. Ech, szkoda, że pewnie niewielu go usłyszy, bo całość do radia i za długa, a i growlem i rzeźnickimi riffami potraktowana.

No a gdzie panie mamy to mieszanie i kombinowanie. A no mamy. We wspomnianym przed chwilą „Wake Me Up” gitara solowa smaży orientalizmy, w instrumentalnym „Jin & Jang” muzycy flirtują delikatnie z folkiem, a w kończącym całość, „Intruder”, pachnie przez moment jazzem. Żeby było ciekawiej, w tym samym kawałku, żeńska wokaliza przenosi nas w rejony symfonicznego, kobiecego metalu, wcale nieodległego od nightwishowej konwencji albo naszego rodzimego CETI, które z taką muzą poszalało na ostatnim krążku „(…) perfecto mundo (…)”. Co my tu jeszcze mamy? Miłośnicy patosu i wokalnej emfazy cieplutko spojrzą na poruszający „Glass Face”, a ci wolący chwile błogiego wytchnienia z pewnością docenią, ledwie dwuminutowy, „Not For Play”, ascetycznie zaaranżowany, z dźwiękami pianina i ładnym gitarowym solo. Zresztą „Dont Ask Me” też uderza ciepłem i nastrojem.

Ok. Słychać mistrzów z pewnej nowojorskiej legendy progmetalowego grania, słychać też (szczególnie w dbałości o melodykę) nasz rodzimy Riverside. Nie szkodzi. Siłą tej płyty jest… idealna harmonia między agresją i pięknem. Taka, jaką stworzył na znakomitym „Mabool”, izraelski (zresztą też parający się prog-death metalem) Orphaned Land.

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
Picture theme from BloodStainedd with exclusive licence for ArtRock.pl
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.