Macie już dość tej cholernej zimy?! Marzycie o pierwszych wiosennych promieniach słońca lub po prostu o gorącym lecie? Bo ja… tak. Za oknem jakby troszkę przyjemniej, jednak do wiosny wciąż daleko…
No, ale po co ja o tym w muzycznym serwisie? Odpowiedź jest prosta, gdyż w myśl zasady: jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma, zawsze możemy poratować się ciepłą, piękną muzyką w oczekiwaniu na lepsze wieści zza okiennej szyby. A Harvest jest do tego doskonały już z pierwszego powodu – ten młody zespół pochodzi z gorącej Hiszpanii. Ta mająca swoją siedzibę w Barcelonie grupa powstała w 2008 roku a jej założycielami byli Monique van der Kolk (śpiew), Jordi Amela (instrumenty klawiszowe) i Jordi Prats (gitara), współpracujący ze sobą już wcześniej w innym muzycznym projekcie. Kilka miesięcy później do tej trójki dołączyli Roger Vilageliu (bas) oraz Alex Ojea (perkusja) i… tak oto powstał Harvest.
A cóż on gra na swoim debiucie? Najprościej byłoby powiedzieć, że melodyjnego i zwiewnego neoprogrocka ze sporą ilością akustycznych brzmień i, co istotne, żeńskim wokalem. Muzyka Hiszpanów powinna przypaść do gustu miłośnikom Karnataki, czy Mostly Autumn choć pozbawiona jest odniesień do wyspiarskiego folku. Głos Monique van der Kolk, nie ma może wielkiej mocy, jednak jego delikatność idealnie pasuje do nieco pejzażowych dźwięków zapisanych na płycie. Najwięcej ma on chyba z Rachel Jones ze wspomnianej Karnataki ale i dalekie odniesienia do Heather Findlay, czy nawet Christiny Booth z Magenty nie powinny być strzałem kulą w płot.
Bardzo dobrze definiują tę muzykę takie utwory jak: “Beyond The Desert”, “No Return”, “The Story Of Tim Ballas”, “Change Life” czy “She Tries”. Klawiszowe tła, śliczne gitarowe sola, urocze harmonie wokalne i mnóstwo romantyzmu wpisanego w ładne melodie. Nie oznacza to wcale, że cały album jest jednorodny. Artyści korzystają z nowoczesnej, lekko ambientowej elektroniki (instrumentalny drobiazg „Underground Community”, ale i mnóstwo aranżacyjnych smaczków w paru innych kompozycjach) i tej pachnącej latami siedemdziesiątymi („Mara”). Potrafią też mocniej szarpnąć za struny (wspomniana „Mara”, „Post Disaster”). Jest też na „Underground Community” cover. Hiszpanie wzięli na warsztat marillionowy klasyk “Waiting To Happen”. Wypadł sympatycznie, lecz bez zaskoczeń.
Płytkę polecam, to niezła rzecz i fani neoprogrocka mogą się za nią zakręcić.