W końcu cierpliwość tysięcy fanów na całym świecie została nagrodzona. Po wielu latach oczekiwań i niepewności nowa płyta Transatlantic trafiła w ręce wygłodniałych miłośników dobrej muzyki.
Od razu napiszę, że jak dla mnie jest to wydarzenie roku a materiał na płycie nie zawodzi w żadnym aspekcie. Z wielu stron daje się jednak słyszeć narzekania. Jedni marudzą, że materiał wtórny i to wszystko już było na wcześniejszych płytach Transatlantic, Spock's Beard, czy nawet Flower Kings. Inni wytykają, że Neal Morse włada niepodzielnie na froncie kompozytorskim. Gdzie indziej wyczytałem, że linia basu jest przesadnie wysunięta do przodu. Wszystko to można - moim zdaniem - między bajki włożyć.
Oczywistym było, że panowie zrobią coś w "swoim stylu". Od lat wiadomo, co grają i za to ich właśnie kochamy. Myślę, że przesadne odstępstwo od przetartych szlaków nie spotkałoby się z ciepłym przyjęciem. Wystarczy przypomnieć rozczarowanie związane z drugą płytą Pure Reason Revolution. Zakładam, że nie znalazłoby się wielu, którzy chcieliby tak radykalnych zmian brzmieniowych.
Czy Neal Morse narzucił swój styl? Nie wiem i nieszczególnie mnie to interesuje. Muzyka na płycie jest fantastyczna i to jest najważniejsze. Kto miał najwięcej do powiedzenia podczas jej powstawania, to chyba najmniejszy problem dla odbiorcy. Co z gitarą basową? Brzmi idealnie, jak cała reszta instrumentów. Może ktoś po prostu miał przesterowany wzmacniacz.
Cóż można napisać o samej muzyce? Płyta od początku do końca stoi na równym, wysokim poziomie. Gdybym miał wyróżnić jakiś utwór, to może (na siłę) wskazałbym na "On The Prowl" czy "Lay Down Your Life". Najważniejsze jest jednak to, że w muzyce daje się odczuć radość jaką chłopaki mieli podczas jej tworzenia i tę radość potrafią przekazać odbiorcy. Ja, podczas pierwszego odsłuchu, cały czas miałem "banana" na twarzy.
Podsumowując, małe ostrzeżenie. Jeśli mamy zamiar na tak doskonałych płytach szukać minusów, to już za chwilę żadna płyta może nas nie zadowolić. Dlatego - jak pewnie mógłby zakrzyknąć uduchowiony Neal Morse - zaprawdę powiadam wam, bierzcie i cieszcie się z tego wszyscy.
Zdecydowanie polecam zakup edycji dwupłytowej. Na bonusowym dysku jest aż osiem utworów, z czego połowa to utwory premierowe: "Spinning" - "o, jakie fajne country" - słowa przypadkowego słuchacza; "Lenny Johnson" - mocno pachnie Flower Kings; "For Such A Time" - miła balladka żywcem wyjęta z ostatnich płyt Morse'a; "Lending A Hand" - wolno bujający się utwór przypominający mi The Beatles.