Niektórzy może się zdziwią, co robi Jon Bon Jovi na artrock.pl. Wiem jednak, że artysta ten, choć powiązany raczej z rynkiem komercyjnego gitarowego grania, ma w Polsce wielu fanów. Kiedy pojawił się kilka dni temu na rynku nowa płyta grupy z New Jersey – „The Circle”, chętnie sprawdziłem czy warta jest polecenia i czy mi się po prostu podoba. Muzycy zapowiadali, że ma to być powrót do rock’n’rolla. Album ma również ukazać się jako dwupak CD+DVD. Dodatkiem DVD ma być oficjalny film dokumentalny „When We Were Beautiful”. Czyżby Bon Jovi rzeczywiście zatoczył krąg i wraca do tradycji?
Pierwszy, singlowy utwór „We Weren’t Born To Follow” daje niezłego kopa. Mocne, rockowe granie, oczywiście w nieco słodko-popowej oprawie, ale do tego się przecież już przyzwyczailiśmy. O surowiźnie nie może być mowy. Dalej czuję się nieco tak, jakbym słuchał niektórych wypocin U2 czy Aerosmith. Uduchowione ballady, z chóralnymi refrenami („When We Were Beaufiful”), spokojne akustyczne akordy, rozmarzone, rozpływające się solówki, mocny wokal Jona, w tle pianino – niemal w każdym kawałku schemat się powtarza. Co jakiś czas zostajemy zaskoczeni jakimś mocniejszym hitem („Bullet”, „Brokenpromiseland”, „Love’s The Only Rule”), jednak w większości jest to album balladowy. Miał być chyba rock’n’roll? Coś tu nie gra. Oprócz dobrego początku, który zapowiadał fajną muzykę, reszta jest po prostu miałka, słodka, amerykańska i pozbawiona jaj. Czyli w sumie nic nowego, a raczej dokładnie to czego można było się spodziewać. Na 100% album i tak sprzeda się doskonale, a pół Ameryki będzie szaleć na koncertach. Made in You-Es-Ej.