Ponoć w dzisiejszych czasach, nie liczba kliknięć na profilu MySpace, czy wysokie rankingi na listach sprzedaży płyt, mówią prawdę o pozycji artysty, lecz fakt… przed kim on występował. Jednym słowem: zdradź komu deptałeś sceniczne deski, a powiem ci kim jesteś. Jeśli jest w tym choć trochę prawdy, to biłgorajsko – przeworski Disperse zaczyna imponująco. Panowie całkiem niedawno zakończyli ogólnopolską trasę u boku Riverside – marki, której bliżej przedstawiać nie trzeba. Miałem nawet okazję, podczas jednego z koncertów, bliżej im się przyjrzeć. Nieprzypadkowo zatem i ta recenzja się pojawia.
W zasadzie Disperse można śmiało wpisać w zrodzoną niedawno, na bazie sukcesów wspomnianego Riverside, młodą falę polskiego progresywnego rocka. Animations, Openspace, Division By Zero, Newbreed, by wymienić tylko pierwsze z brzegu kołaczące się gdzieś nazwy. Można i trzeba ich wpisać, z jednym wszak wyróżnikiem. Chłopaki są cholernie młodzi. Gdy w 2007 roku zakładali zespół, basista Marcin Kicyk miał 22 lata – co może wielką sensacją nie jest – jednak 15 lat gitarzysty Jakuba Żyteckiego i 17 lat wokalisty i klawiszowca Rafała Biernackiego, muszą budzić szacunek. Nietrudno policzyć zatem ile wiosen mają dziś.
Recenzowany materiał to tak naprawdę ich debiut. Zarejestrowany w boguchwalskim studiu SPAART, w lipcu ubiegłego roku. Nie jest to zatem rzecz najświeższa, nagrana jeszcze ze starym perkusistą, Konradem Biczakiem, niemniej wiele o ich muzycznej ofercie mówi.
Cztery długie, wielowątkowe kompozycje wpisane w trochę ponad trzydzieści minut muzyki. Muzyki, w której młodzi artyści odwiedzają dosyć bezpiecznie, znane już muzyczne rewiry. Głównie te progresywne lub progresywno – metalowe, jednak z dużą dbałością o bogatą aranżację, różnorodność i solidną technikę. W wypadku Żyteckiego możemy nawet mówić o dużym talencie. Choć młodość ma swoje prawa i muzycy mieliby prawo poszarżować (szczególnie w takim gatunku jak progmetal, w którym wielość tematów i pomysłów wpisana jest w ramy stylu), artyści naprawdę zgrabnie łączą poszczególne elementy kompozycji naturalnie następujące po sobie. No i ma Disperse smykałkę do fajnych melodii. Takie rzeczy jak „Before I Forget” czy „Far Away” mają prawo chwilami oczarować nastrojem i klimatem (ten pierwszy dodatkowo zgrabną harmonią gitarowo – klawiszową na samym początku, ten drugi, miłym, bujającym początkiem). W „Lost In Time” oraz ostatnim i najdłuższym „Above Cloud” więcej znajdą z kolei miłośnicy bardziej agresywnych riffów, połamanych rytmów i rockowego mięcha.
Konkluzja. Gdy tylko Disperse znajdzie swoją ścieżkę, może zajść wysoko.