Prawdopodobieństwo, że The Mars Volta nagrają taką płytę jak „Octahedron” było mniej więcej tak samo duże, jak to, że Amerykanie opuszczą Irak albo Polacy przestaną pić wódkę. Czyli w zasadzie żadne. The Mars Volta do tej pory lubowali się w na pół improwizowanych dawkach dźwiękowego szaleństwa, przełamywaniu barier cierpliwości słuchacza (to zwłaszcza na ostatniej płycie), a w końcu na byciu progresywnym dla, ujmę to trochę ryzykownie, samej sztuki bycia progresywnym i trudnym do zrozumienia. Zespół ten, krótko mówiąc, zasypywał odbiorcę zmasowanym atakiem dźwięków i to głównie dzięki temu The Mars Volta podbił serca tylu ludzi.
Rzut oka na okładkę – pełno ostrych barw i mocnych, kontrastujących kolorów, do tego surrealistyczne kształty. No tak, obraz na „The Bedlam In Goliath” też był taki kolorowy. Zapewne więc znowu grupa zaserwuje porcję swojego nieprzewidywalnego hałasu, znowu zapędzi się w rejony pełne dźwiękowego wariactwa.
A tu proszę – „Octahedron” to płyta oddalona o lata świetlne od wydanej nieco ponad rok temu „The Bedlam In Goliath”. W życiu bym się nie spodziewał, że akurat ten zespół i ci ludzie są zdolni nagrać album spokojny, liryczny i bardzo ułożony. Ha, z drugiej znowu strony, specjalnością The Mars Volta jest robienie fanom niespodzianek. Już pierwszy z brzegu „Since We’ve Been Wrong”, co prawda chyba najsłabszy utwór na płycie, sprawił, że wybałuszyłem oczy. Cichutko śpiewający Bixler-Zavala i chwytliwa, acz stonowana partia gitary. Całość psuje nieco zbyt przewidywalny refren o słabej melodii. Dalej jest przebojowy, świetnie melodyjny „Teflon”, który również znacząco odbiega od większości dotychczasowej twórczości grupy. Podobnie jest z moim faworytem: „Halo Of Nembutals”, lirycznym i sennym, pięknie płynącym kawałku. W zasadzie tylko najkrótszy na płycie „Cotopaxi” to zespół The Mars Volta jaki znamy, a więc pełen hałasu, zabaw na instrumentach i żywiołowej gry. Reszta płyty to raczej subtelne utwory, w których przysłowiowe pierwsze skrzypce grają oczywiście Rodriguez i Bixler-Zavala. Pierwszy pokazuje stonowaną, ale pełną tajemniczej aury grę, drugi zaś, jak zwykle, dzięki swojemu kapitalnemu głosowi wnosi muzykę na jeszcze wyższy poziom. Tak, Cedric ponownie udowodnił, że wokalistą jest nieprzeciętnym. Wprost fantastycznie odnalazł się w tych spokojniejszych utworach, nadając każdemu z nich paru nowych odcieni.
No i w końcu – The Mars Volta pozbyli się mielizn, dłużyzn, improwizacji i niepotrzebnych popisów instrumentalnych, co chyba najbardziej mnie drażniło w ich dotychczasowej twórczości. „Octahedron” w końcu sprawia wrażenie krążka przemyślanego od początku do końca, takiego, na którym nie ma zbędnych dźwięków. Ach, jakby nie było, ta płyta trwa jedynie 50 minut, a to jak na The Mars Volta raczej krótko. „Octahedron” ma ująć za serce, oczarować pięknymi melodiami, subtelnym charakterem i niemal sennym klimatem. Tym razem nie chodziło o zasypanie atakiem nut i dźwięków. Jest oszczędniej w warstwie dźwiękowej, kompozycyjnej i aranżacyjnej. Krótko mówiąc, The Mars Volta napisali album prostszy w odbiorze, a przez to, paradoksalnie, bardzo zaskakujący. Mnie osobiście bardzo pozytywnie, zwłaszcza po pełnym niepotrzebnego chaosu „The Bedlam In Goliath”. No, z ręką na sercu mogę powiedzieć, że nie obrażę się, jeśli zespół pójdzie dalej w tym kierunku.