Niedawno firma Mals wydała solową płytę Giennadija Iljina, lidera dość znanej, rosyjskiej grupy prog-rockowej Little Tragedies. Nie są to nowe nagrania, powstały w 1998, po raz pierwszy wydane zostały w 2000 roku, w bardzo niewielkim nakładzie. Co ciekawe - jako Little Tragedies. Nie bardzo wiem, dlaczego teraz inaczej – dokładniejsze wytłumaczenie jest na stronie zespołu – powiem szczerze nie bardzo mnie ono przekonuje. No ale pikuś. Jest solowa płyta Iljina “The Sun of the Spirit” (tamta sygnowana przez LT miała nieznacznie inny tytuł – “The Sun of Spirit”). Czy te nagrania poddano teraz jakiejś obróbce, czy “na żywca” zapakowano na płytę? Nic na ten temat na okładce nie wspomniano. Podejrzewam, że jednak coś przy nich pomajstrowano, bo wokal Iljina prezentuje się całkiem dobrze, a wcześniej bywały z tym spore problemy. Już te kilkanaście lat temu Little Tragedies (a głównie sam lider) doskonale wiedzieli, czego chcą od muzyki, ich styl był już w pełni wykształcony. “The Sun of The Spirit” to już LT w pełnej krasie – ze wszystkimi swoimi wadami i zaletami. A raczej głównie zaletami. Czyli The Enid plus ELP plus poezja spiewana. Nie od dziś wiadomo, że Iljin bardzo sobie ceni Keitha Emersona jako instrumentalistę i główną inspirację, a swoje ciągoty w stronę muzyki klasycznej stara się realizować w podobnym stylu, co The Enid. Jako teksty do swoich utworów wykorzystuje wiersze Nikołaja Gumilowa, rosyjskiego poety z początku XX wieku (męża Anny Achmatowej, zamordowanego przez sowiecką bezpiekę w 1921 roku). Wykonuje je zresztą w sposób zupełnie nie rockowy.
Z Little Tragedies bywa tak, że jak grają, to grają, że aż iskry idą, ale jak lider dorwie się do mikrofonu, to jak zacznie “słodzić”… Bywa wtedy zbyt ckliwie. Na tym krążku też mamy takiego piosenkowego seta w końcowej części, ale o dziwo lukru tam się nie stwierdza, może w ilościach homeopatycznych. “Marquis de Karabas” to uroczy drobiazg, zaczynający się od krótkiego, ale chwytliwego motywu zagranego na podrabianej na syntezatorach sygnałówce. Aż szkoda, że resztę orkiestry kameralnej Iljin też sprokurował na swoich klawiszach, bo zaangażowanie do tego utworu żywych muzyków z “żywymi” instrumentami dałoby dużo lepszy efekt. Tytułowy utwór jest za to nastrojowy i romantyczny. Aż żal, że się kończy po niecałych czterech minutach. Na szczęście jest instrumentalny “Christmas” (bonus na tym wydaniu), jeszcze bardziej nastrojowy i romantyczny i nawet jeszcze ładniejszy. Te święta gdzieś na morzem chyba musiały być?
Ale to wszystko to raptem kwadrans. Najlepsze rzeczy są wcześniej – “Reeder of The Books” i “Thoughts” . “Czytacz” jest nietypowym utworem jak na LT – groove’owy beat generowany przez automat perkusyjny, a na tym tle Iljin i gitarzysta Igor Mikhel hulają sobie jak psy w taniej jatce. Mniodzio! A kończy to nastrojowa, klawiszowa koda ozdobiona dźwiękami sitaru. “Thoughts” to Emerson Lake & Palmer. Ale każdy by chciał ELP w takiej formie. Nawet ELP pewnie też. Mimo, że wtórne – świetne.
W pierwszych trzech utworach bardziej się The Enid kłania – jest bardziej klasycznie. Może się wydawać nieco słabsze, ale tylko w porównaniu z resztą, bo tak w ogóle nie wydaje się , żeby im czegokolwiek brakowało.
“The Sun of The Spirit” zbliża się poziomem, a momentami nawet dorównuje epopei “New Faust”, chociaż to dzieło o znacznie skromniejszych wymiarach i zrobione z mniejszym rozmachem. Jeżeli ktoś już wcześniej polubił Little Tragedies, to z czystym sumieniem polecam mu i ten album. Nie powinien się zawieść.