Troszkę spóźniona to recenzja, gdyż poznańska Podziemna Mucha przebudziła się po raz drugi już w kwietniu ubiegłego roku. Nic to. W styczniu rozpoczyna się szersza promocja tego albumu w jednym z zachodnich krajów, zatem okazja do skrobnięcia słów paru o „Awakenings” jest. Bardzo przypadł mi do gustu ich debiutancki krążek, „Your Move – Your Choice”. Taki… „niepolski”, wychodzący ponad naszą rodzimą rzeczywistość. Choć była to rzecz startującego dopiero zespołu, miała jednak profesjonalny szlif i zacięcie. Czy udało im się i tym razem? W czasach, w których debiutanci wydają setki obiecujących płytek, niemalże zbawiających muzyczny świat, po czym połowa z nich gaśnie, wypuszczając gniota, który nie jest w stanie zdyskontować sukcesu pierwszego albumu? Chyba tak.
Panowie z poznańskiego Underground Fly pokazują na „Awakenings”, że wiedzą czego chcą. I że mają już swój styl, który zręcznie pielęgnują, kształtują i obrabiają. Trzymając się pewnych stałych filarów, dorzucają doń nowe elementy. Słychać zatem u nich dalej fascynację Irlandczykami z U2 i to nie tylko w gitarowych zagrywkach ale i klawiszowych ozdobnikach (patrz „Look At Your Baby” pachnące „New Year’s Day”), czy szacunek dla The Doors („Liar” z mocno „morrisonowym” wokalem, ascetycznymi plamami keyboardów „pod Manzarka” i wykrzykiwanym… „Fire”!). Poza tym jednak cały czas muzycy poszukują i zaskakują. Po bardzo spokojnym, „myslovitzowym” „Clumsy Jester”, pełniącym rolę swoistego intro, rozpędza się - wręcz dosłownie - „The Fools Truth”. Zacinające gitary, demoniczny, pełen emfazy śpiew i prowokacyjny trochę, dający do myślenia tekst o absurdalnym mieszaniu się religii i wojny. „Little Fly” z kolei zaczyna się prawie symfonicznie. To kawałek pełen kontrastów, w którym brudne gitary i mroczny wokal w zwrotce, przeciwstawione są patetycznemu, wzniosłemu refrenowi, dla którego tłem jest smyczkowo brzmiący podkład. To dla mnie bezwzględnie jeden z dwóch najlepszych momentów płyty. Drugim jest, rozpoczęty niezwykle pięknie i klimatycznie (eeech…, chciałoby się ten motyw rozwinąć), „Strange Sunrises”, z ciekawie zarejestrowanym, na początku utworu, wokalem, marszowym rytmem i kawałkiem hardrockowego riffu gdzieś pośrodku. Sporo tego jak na nieco ponad pięć minut. Można powiedzieć, że mamy w tych kilku minutach, progresywną suitę, skompresowaną do bólu! A jest jeszcze na tym krążku zupełny skok w bok - kompozycja „Robo”. Wieńcząca całość i brzmiąca trochę pastiszowo. Muzycy nie zawahali się zaprosić do tego nagrania chóru i pobawić z przetworzonym go granic „bezduszności” wokalem.
Jednym słowem, trochę kwartet pomieszał. Najfajniejsze jest jednak to, że tak naprawdę ugruntował swój skrzętnie budowany styl. Charakterystyczny i rozpoznawalny głos Mavericka, wokalisty o dużych możliwościach interpretacyjnych i sporym czuciu muzyki oraz dobra, tym razem jeszcze bardziej przestrzenna produkcja, styl ten jeszcze wyostrzają.
„Awakenings” jest może mniej „przebojowy” i mniej „spontaniczny” od swojego poprzednika. Wydaje się jednak bardziej przemyślany, ułożony i zaplanowany. Po prostu bardziej dojrzały.