Kto powiedział, że każda nowa płyta rodzimego, progresywnego debiutanta musi być świetna? Tak się akurat ostatnio porobiło, że młode wilki naszej prog-sceny, chcąc iść za przykładem eksportowego Riverside, nagrywają kolejne, ciekawe płyty. Division By Zero, Animations, Votum, Point Of View, to wałkowane nie raz i doskonale znane przykłady. Nie wiem, czy to już w moim przypadku znużenie materiału, ale pierwszy, pełnowymiarowy album Retrospective mnie nie powala.
W zasadzie wszystko tu jest takie, jak powinno być. Niebanalne, wielowątkowe kompozycje, wpisane w (a jakże – obowiązkowy!) koncept o utracie dzieciństwa i przechodzeniu w dorosłe życie (całkiem niedawno, formacja udostępniła na swojej stronie tłumaczenia tekstów ze „Stolen Thoughts”, do których sięgnąć można tutaj, zatem daruję sobie rozwijanie tegoż wątku). Problemem jest jednak to, że album Retrospective niczego nowego nie wnosi i niczym nie zaskakuje. Przyznam się szczerze, że zdecydowanie większym sentymentem darzę, pochodzący z 2007 roku, materiał zatytułowany „Spectrum Of The Green Morning”, obdarzony naturalnie bardzo silnymi "riversideowymi" inspiracjami, niemniej, mający w sobie więcej ciekawych rozwiązań melodycznych i przede wszystkim status epki, do której zawsze można podejść z większym dystansem.
Wydaje się, że grupa albumem „Stolen Thoughts” nie zrobiła kroku do przodu. Dalej silnie trzyma się wpływów Riverside, gdzieś tak z okolic “Second Life Syndrome” („Sitting In The Red Train”, It’s Time To Grow Up”, “Asleep”), czasami flirtując z karmazynowymi (wspomniany "It’s Time To Grow Up”) i psychodelicznymi („Defend Your Identity”) klimatami. Świetną, nastrojową i ujmującą melodią broni się tylko „Yesterday’s Dream”, w którym dodatkowo pojawia się ładne solo gitary. Nie liczę tu stylizowanego na ilustracyjną muzykę filmową, czy momentami wręcz na muzykę klasyczną, utworu „Memories”, opartego na dźwięku pianina - drobiazgu, który w istocie może zaintrygować. Poza tym, brakuje mi tu przysłowiowego kopa. Wiem, że muzycy stawiają na klimat i nastrój, ale mając dwie gitary w zestawie, powinno się ich potencjał w pełni wykorzystać. Tymczasem mocnego grania jest tu niewiele, a - według mnie - w kierunku okraszenia dominującego na płycie spokoju, mocnymi soczystymi riffami (więcej kontrastu!), powinna zmierzać propozycja grupy. Dysponujący mrocznym, ciekawym głosem, o lekko „vedderowskim” posmaku, wokalista Jakub Roszak, mógłby także skorzystać z większej ilości środków ekspresji, bo śpiewać bezwzględnie potrafi. No i jeszcze brzmienie krążka, które mnie najzwyczajniej nie przekonuje.
Tylko przyzwoity to debiut. Wstydu absolutnie grupie nie przynosi. Chciałbym jednak, aby zespół porzucił zachowawczość i wykazał się większą odwagą. Bo to płyta nagrana jakby na… pół gwizdka.