No i oto mamy DVD najsłynniejszego, progresywnego misjonarza świata. Jak doskonale zapewne wiecie, twórczość tego byłego frontmana Spock’s Beard przebiega dwutorowo. Obok zwykłych, rockowo – progresywnych płyt, nagrywa albumy… misyjne, chwaląc na nich Pana. Na tym wydawnictwie mamy to jego bardziej rockowe oblicze, nie uciekające jednak od dominującej religijnej tematyki. Po obejrzeniu tego dwupłytowego, wypasionego DVD, ponownie wróciło nurtujące mnie kiedyś pytanie. Jak to się stało, że facet z taką energią, spontanicznością, duszą rockowca, prawie sceniczny wulkan, porzucił na wskroś rockowy band, dla szerzenia idei, która tak na pierwszy rzut oka, nie kojarzy się z tymi wszystkimi, wspomnianymi wyżej cechami? Mniejsza o to, wszak jedno drugiego wykluczać faktycznie nie może.
Dlaczego z tej strony podszedłem do tematu? Odpowiedź jest bardzo prosta. „Sola Scriptura And Beyond” prezentuje 352 minuty muzyki, wykonane de facto podczas dwóch koncertów, przez wielkiego artystę i równie świetnych, towarzyszących mu muzyków. Szczególnie pierwszy koncert, zarejestrowany w maju 2007 roku w Holandii i pomieszczony na podstawowym dysku, robi piorunujące wrażenie pod każdym względem. Porządnie, dynamicznie sfilmowany i bardzo dobrze nagrany (choć niestety tylko w poczciwym stereo). Niby wszystko jest tak, jak na wielu standardowych DVD, a jednak wypieki na twarzy pojawiają się same a czas (oj, niekrótki!) upływa bardzo szybko. Czyli co? Broni się muzyka? Tak!
Podczas pierwszego z zarejestrowanych tu koncertów, artysta oparł swój występ o monumentalne dzieło „Sola Scriptura”, poświęcone Marcinowi Lutrowi i jego dziełu. Płyta zagrana w całości na żywo, ujawniła tu swoją drugą twarz. Twarz fantastycznej, progrockowej i przemyślanej muzyki, pełnej iskrzących się pomysłów, nadających się wprost na scenę. Najzabawniejsze jest to, że tę nową jakość zyskała dzięki mało znanym muzykom, zaproszonym przez Neala Morse’a (w odróżnieniu od lawiny gwiazd, spisanych na liście płac krążków studyjnych). Jeszcze ciekawiej robi się, gdy spojrzymy na owych muzyków. Z pozoru wyglądają jak „banda” przypadkowo dobranych artystów, nie mających ze sobą nic wspólnego! Misiowaty perkusista Collin Leijenaar mógłby spokojnie straszyć na bramce nocnego klubu zaś basista Wilco Van Esschoten, w okularkach i w mocno naciągniętej czapce, bardziej pasowałby na koncert dla emo-dzieciaków. Do tego mamy klawiszowca… kobietę – Jessicę Koomen o twarzy Kylie Minogue i gitarzystę Paula Bielatowicza, wyglądającego jak nieco starszy licealista! I oto ta zgraja, zdawałoby się przypadkowych ludzi, gra tak, że kapcie spadają a szczęki ciążą ku podłodze jak nigdy. Bielatowicz jest na gitarze po prostu znakomity a solo jakie wyrzyna pod koniec suity „The Door” (w „Upon The Door”) najzwyczajniej rozwala.
Inny zupełnie rozdział wypadałoby napisać o Morsie. „Człowiek – orkiestra” – to jedyny płytki frazes, jaki przychodzi mi w tej chwili do głowy. Muzyk nie tylko dobrze śpiewa ale też i pogrywa na gitarkach różnej maści oraz zaskakująco biegle lata paluszkami po klawiaturach. Sam mistrz Jordan Rudess – specjalista od klawiszowych przeplatanek - miałby się tu czym pozachwycać!
Czegóż my tu nie mamy? I gitarę flamenco, i rozimprowizowany jam w „The Conflict” przy rozentuzjazmowanej publiczności. Z drugiej strony napotykamy na szczery płacz Neala, śpiewającego łamiącym się głosem pod koniec „Testimedley” („God’s Theme”). „Testimedley”? Tak, gdyż oprócz całej płyty „Sola Scriptura” widz i słuchacz otrzymuje duże wyjątki z dwóch wcześniejszych albumów artysty: „Testimony” i „?”. A gdyby komuś i tego było mało, dostaje na ostatni bis hit Transatlantica „We All Need Some Light” wyśpiewany przez publikę i połączony z „Wind At My Back” Spock’s Beard. I to wszystko razem trwa 3 godziny bez 10 minut!
Uff… a to dopiero pierwsza płyta. Spokojnie, jeśli myślicie, że Danielak będzie was zanudzał opowieścią o kolejnej blaszce – uspokajam. Daruję to sobie. Przymiotniki: wspaniały, znakomity, świetny, niesamowity już mi się wyczerpały, podobnie jak mocno zawłaszczone miejsce na stronie i z pewnością wasza cierpliwość. Powiem tylko, iż na drugim dysku też jest co oglądać i słuchać (obok tradycyjnego „Behind The Scenes…” jest akustyczny „transatlantykowy” „Bridge Across Forever” i chociażby występ artysty w berlińskim Columbia Park w 2006 roku). Kapitalne DVD wyszło panu Morse’owi. Dla wszystkich fanów – rzecz obowiązkowa, dla początkujących – doskonały bryk…, ba, cegła(!!!), wprowadzająca w twórczość.