Zakończyć “W zadymionym pokoju” po raptem dziewięćdziesięciu sekundach, to jak zabrać dziecku pysznego cukierka zaraz po odwinięciu papierka. Góra po dwóch lizach. Niczym nieuzasadnione okrucieństwo.
Kiedy przesłuchałem po raz pierwszy “Mind Reflection” nasunęły mi się dwa spostrzeżenia. Pierwsze – każdy następny utwór lepszy od poprzedniego (z jednym wyjątkiem), drugie – każdy utwór z innej parafii. Ale wszystkie parafie z tego samego dekanatu, to mimo wszystko nie jest to zbyt rozstrzelone stylistycznie. Raczej ładnie urozmaicone. Za to produkcja pozostawia nieco do życzenia – brzmienie powinno być chyba nieco bardziej przestrzenne, selektywne, bo przy głośnym słuchaniu zaczyna się robić kasza. Co prawda na discmanie i to na pełny regulator, ale jednak. Metalu zawsze słucham na pełny gwizdek, bo lubię jak mi cieknie krew z uszu. Z dobrze nagranymi płytami nie ma problemów, że zaczynają burczeć na “wysokich obrotach”. “Mind Reflections” nie da się niestety rozkręcić do oporu bez strat na jakości. No i jeżeli się już czepiam, to przyczepię się do “Let Me Out!” To jedyny na tej płycie typowo metalowy numer – wiecie riff, kop i do przodu. Klasyka. I fajnie. Byłoby, gdyby nie to, że i riff nie powala i wokalista śpiewa za mało dynamicznie. W takim typowym numerze metalowym wokalista ma się drzeć, ewentualnie wyć (ale tylko wtedy, jeżeli się Ozzy Osbourne nazywa). A Tomasz Ośka za bardzo śpiewa. Narobiła się jakaś moda , żeby metale ładnie śpiewali. I cały czas śpiewają, czy to ballada, czy nie, oni śpiewają. Zespół zapierdziela jak rącze mustangi po stepie, a temu za mikrofonem wydaje się, że jest w operze, albo na ognisku harcerskim. A potem wychodzi to tak, jakby Kubicę na tor wypuścić z zaciągniętym ręcznym. No nie rozhula się, nie ma mowy. Inna sprawa , że wspomniany “Let Me Out!” to i tak najsłabszy utwór na tej dobrej płycie.
Na początku wydawało mi się, że będziemy mieć do czynienia z patataj metalem z klawiszami, bo tak się na początku “Last Message…” wydawało. Ale muzyka bardzo szybko się zmieniała, już dalsza część “Last Message…” była tego potwierdzeniem. I od początku zapowiadało się, że kluje się całkiem ciekawa płyta. I się wykluła. Co następny utwór to lepszy, z wyjątkiem wspomnianego “Let Me Out!”. Fortepianowy motyw przewodni na którym oparto “Timechanger” jest bardzo ciekawy, zresztą “rozpracowano” go potem też po mistrzowsku, co do “C-nhia” i “Like Illusion” nie mam już żadnych pytań – są po prostu świetne! “Like Illusion” to utwór nieco dłuższy od pozostałych, coś w rodzaju mini-suity – obowiązkowa dawka rockowej epiki na metalowej płycie, dosyć typowe zakończenie na taki rodzaj muzyki.
Podsumowanie będzie zbiorcze dla obu płyt - Perihellium - “The New Beginning” i Symphony - “Mind Reflections”. Dostałem je razem, posłuchałem też w tym samym dniu, obie z tej samej wytwórni i obie właściwie stylistycznie z tej samej półki. Myślę, że nikomu to nie będzie przeszkadzało.
Muzycznie “o grubość opony” moim zdaniem lepsza jest “Mind Reflections”, za to pod względem technicznym, produkcji, lepiej wypada “The New Beginnig”. Tak, że całościowa ocena obu płyt będzie praktycznie taka sama – silne siedem punktów z niewielkim plusem i życzeniami szczęścia na “nowej drodze życia”. Dwie dobre płyty, bez żadnych zastrzeżeń typu “jak na debiut”, “jak na polską płytę” – po prostu dobre w międzynarodowym znaczeniu. Z pewnymi niedociągnięciami dosyć łatwymi do skorygowania i nie mającymi zbytniego wpływu na odbiór całości. Dobry początek został zrobiony. Zobaczymy co będzie dalej.
PS. Trudno Symphony nazwać debiutantem, swoje pierwsze demo nagrali już 12 lat temu. Ale faktem jest , że “Mind Reflections” to ich pierwsza, duża regularna płyta.