ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Flash And The Pan ─ Lights in The Night w serwisie ArtRock.pl

Flash And The Pan — Lights in The Night

 
wydawnictwo: Epic Records 1980
 
"Media Man"/ "Headhunter"/ "Restless"/ "Welcome To The Universe"/ "Make Your Own Cross"/ "Lights In The Night"/ "Let The Captain Beware"/ "Atlantis Calling"
 
Całkowity czas: 44:57
skład:
Harry Vanda - producer, guitar, vocals/ George Young - producer, synthesizer, lead vocals/ Les Karski - bass/ Ray Arnott - drums/ Jack Sinner - mastering/ Colin Freeman - mixing/ Warren Morgan – piano/
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,2
Dobra, godna uwagi produkcja.
,2
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,12
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,11
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,5
Arcydzieło.
,13

Łącznie 45, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
21.07.2008
(Recenzent)

Flash And The Pan — Lights in The Night

 

Dziwna sprawa z tym Flash & The Pan. Zespół swego czasu stosunkowo popularny, kilka hitów nagrał, ale jeśli chodzi o kompaktowe wydania ich płyt, to jest nieciekawie. W miarę łatwo dostępne są trzy tytuły – debiut, bo wznowiony przez Repertoire i dwie ostatnie, bo od razu ukazały się na CD. Natomiast jeżeli chodzi o trzy środkowe – “Lights in The Night”, “Headlines” i “Early Morning Wake up Call” to nie dość, że ich nie ma, to do tego są piekielnie drogie. Dziwna polityka, bo to są akurat te najlepsze i najpopularniejsze krążki zespołu. Właśnie – zespołu? Od początku do końca było to studyjnym projektem wymyślonym przez dwóch doświadczonych muzyków i producentów – George’a Younga (najstarszego z braci Young) i Harry’ego Vandę. W latach siedemdziesiątych produkowali płyty AC/DC i Rose Tattoo, a jeszcze wcześniej występowali w dosyć popularnym zespole Easybeats (duży przebój “Friday on My Mind”).

 Wspomniani Young i Vanda byli jedynymi, stałymi członkami tej formacji. Dobierali sobie tylko różnych muzyków sesyjnych. Cechą charakterystyczną F&TP były wokale. Bardzo specyficzne. Zwykle mniej lub bardziej przetworzone elektronicznie i zwykle trudno było nazwać to śpiewem – coś między melorecytacją, a czymś co próbuje udawać śpiew. W każdym razie znak rozpoznawczy duetu. Pomylić tego z czymś innym nie można.

Prasę mieli różną. Od opinii typu “to nie jest nic”, do stosunkowo przychylnych i ciepłych. Chociaż Polsce w latach osiemdziesiątych cieszyła się dosyć sporą popularnością. Paru poważnych radiowców przyznawało się do sympatii dla tej grupy. Na liście Trójki gościło kilka utworów – “Midnight Man”, “Psychos in The Street”, “Ayla”, czy “Something About You”. Pierwszy raz zetknąłem się z nimi w Wideotece, Krzysztof Szewczyk puścił tam teledysk do “Waitnig for The Train” – było to niebanalne i wpadało w ucho. Akurat “Waiting for The Train” to był ich największy przebój w Wielkiej Brytanii, dotarł tam do siódmego miejsca. Na pewno F&TP coś sobą reprezentowało, bo miał to mój kolega. Taki certyfikat jakości – jeżeli coś trafiało do niego na półkę, MUSIAŁO być dobre. Zbyt dobrze znał klasykę rocka i nie tylko, żeby miał sobie dać kit wcisnąć. Czyli Flash & The Pan było dobre, przynajmniej “Lights in The Night”, o którym zawsze wypowiadał się bardzo ciepło. I wydaje się, że jest to najlepsza płyta duetu Vanda/Young. Tak się powszechnie uważa i ja też się z tym zgadzam. Najciekawsza muzycznie i do tego jest na niej kilka utworów zdradzających trochę większe ambicje muzyczne. “Lights in The Night”, mój ulubiony – depresyjno – ironiczna historia bezsennej nocy, kiedy nie ma co ze sobą zrobić, nuda doskwiera aż do bólu, a flaszka z wódą otwiera się sama. Ośmiominutowy “Welcome to The Universe” - jakby w stylu ELO, albo i odrobinę Queen – prawie mini-suita . Przebojowy “Atlantis Calling” z dyskotekowo pulsującym basem, dynamiczne “Let The Captain Beware” i “Made Your Own Cross” , albo “Restless” ciekawie “podpierający się” motywami orientalnymi, albo “Media Man” na sam początek. O każdym z utworów można napisać coś ciepłego. To płyta pod pewnymi względami idealna – zróżnicowana muzycznie, bogata brzmieniowo, przebojowa, efektowna. A to wszystko w klimacie lekkiego pastiszu (najbardziej wyczuwalnym w “Headhunter”).

 Do muzyki F&TP nie ma co dorabiać żadnej ideologii. To po prostu atrakcyjny pop-rock, a nawet bardziej pop niż rock. A ponieważ działo się to na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, nieobce były tam wpływy nowej fali i new romantic. Stąd też próby “podciągania” ich pod te style. Mocno na wyrost. Daleki jestem od przeceniania roli Falsh And The Pan w historii muzyki rozrywkowej, jednak uważam, że był to zespół na swój sposób oryginalny, niepowtarzalny i że zostawił po sobie sporo bardzo sympatycznej, bezpretensjonalnej muzyki.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.