1. Footloose [8:46] 2. The Steamer [4:38] 3. The Big Man [5:08] 4. Chloe & The Pirates [7:27] 5. In The Back Room [7:10] 6. The Last Day [5:20] 7. Firefly [6:41] 8. So English [8:29] 9. Dave Acto [6:25] 10. Anything To Anywhere [5:20]
Całkowity czas: 65:34
skład:
John Etheridge – electric guitar / Hugh Hopper – bass guitar, loops / John Marshall – drums, percussion / Theo Travis – tenor & soprano sax, flute, loops
Ocena:
7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
29.03.2008
(Recenzent)
Soft Machine Legacy — Steam
And now for something completely different… To słynne już “montypajtonowskie” zdanie odnoszę do mojej skromnej osoby, a w zasadzie moich kontaktów z muzyką, o której za chwilę będę pisać. Czarować nie mam zamiaru – w klimatach siedzę nieco innych i na co dzień sprzątam inne szuflady. No i cóż z tego! Już znacznie mądrzejsi ode mnie dawno temu krakali, że muzyka jest jedna i można ją podzielić w zasadzie tylko na dobrą lub złą. Mnie pozostaje się tylko pod tym mottem podpisać - szczególnie po wysłuchaniu tego krążka.
Naczelny, wręczając mi tę blaszkę, rzucił niby żartem: tylko spróbuj o tej płytce złe słowo napisać… Ups! Houston, mamy problem – pomyślałem, niezgrabnie wrzucając ją do auta. No bo niby demokracja, wolność słowa i kompletna rozbieżność w opiniach w redakcji jest (o czym już niejednokrotnie pewnie mieliście się okazję przekonać) ale… szef to szef:-) Czyli co? Recenzja pod dyktando? Ależ skąd! Nie wiem czy to efekt okoliczności, jakie towarzyszyły mi podczas pierwszego jej odtworzenia, czy coś kompletnie innego…, fakt jest bezsporny - krążek przypadł do gustu także i mnie.
A było tak. Lekko drżącą ręką wsunąłem ten srebrny krążek do kieszeni mojego samochodowego odtwarzacza i późną nocą pomknąłem drogami pewnego wielkiego miasta. Już po paru minutach okazało się, że pulsujące szaleńczo na każdym skrzyżowaniu pomarańczowe światła stanowią rewelacyjne tło dla tej… równie szaleńczej muzyki.
Dość opisów tych „tak pięknych okoliczności przyrody”. Czas jakoś to, co wydobyło się z głośników opisać. O Soft Machine każdy sznujący się fan rocka, kochający lata siedemdziesiąte przynajmniej raz słyszał. Jeden z prekursorów jazz rocka, a zarazem legenda stylu z wieloma płytami na koncie. W latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia zakończyła swój żywot, by powrócić już w XXI wieku jako Soft Machine Legacy z czterema muzykami (John Etheridge, Hugh Hopper, John Marshall i Elton Dean), którzy kiedyś pracowali na świetność zespołu o… nieco krótszej nazwie. W międzyczasie odszedł do lepszego ze światów saksofonista Elton Dean, a jego miejsce zajął znany doskonale fanom The Tangent Theo Travis. W takim składzie grupa zarejestrowała swój drugi studyjny materiał zatytułowany „Steam”, będący przedmiotem tego tekstu.
Czy starych sympatyków Soft Machine „Steam” czymś zaskoczy? Z pewnością nie. W dalszym ciągu mamy mianowicie do czynienia z mistrzowsko wykonanym jazz - fusion rockiem. Nawet jeśli ktoś nie kocha trudnych, połamanych dźwięków, musi docenić perfekcję wykonawczą poszczególnych instrumentalistów. Pełno w tej muzyce przestrzeni, free-jazzowych, niekończących się improwizacji i wyłaniającej się z tego swoistej psychodeliczności. Już pierwszy „Footloose” uosabia te cechy. Z początku wolny, nastrojowy z dominującym saksofonem Travisa, w drugiej części, gdy na pierwszy plan wychodzi Etheridge ze swoją gitarą, zmienia się i rytmika. Pulsujący, wyrazisty bas Hoppera współpracujący idealnie z perkusją Marshalla nadaje muzyce funkowego (lub lepiej - funky-jazzowego) posmaku. Jednak cechą tej muzyki jest jej arytmiczność, która umiejscawia ją nie na tanecznych parkietach, lecz w zadymionym, ciasnym klubie studenckim sprzed powiedzmy 30 laty, pośród filozoficzno-politycznych dyskusji i rozpraw. Niektóre dźwięki trudno opisać, gdyż są czystym eksperymentem pełnym zgiełku i pozornego nieładu („The Last Day”, „So English”, hałaśliwy początek „Dave Acto”). Dla odmiany po kilkunastu minutach eksperymentalnej improwizacji dostajemy na sam koniec najbardziej rockowy na płycie „Anything To Anywhere” z wyrazistym riffem i najlepszą na krążku solówką Etheridge’a. Zwolennicy fajnego bujania zwrócą zapewne uwagę na „In The Back Room” ze „skradającym” się basem i zupełnie beztroską formą melodyczną zagraną na saksofonie. Fanom dawnego Soft Machine nie umknie czwarty na krążku „Chloe & The Pirates” czyli nowa wersja kompozycji zespołu z albumu „ Six” z 1973 roku. Warto jeszcze zatrzymać się przy perkusyjnym solo Johna Marshalla w siódmym „Firefly”. Trzeba przyznać, że jazzowi bębniarze robią to doprawdy z klasą i lekkością.
Nie jest to muzyka łatwa, do słuchania podczas obierania marchewki na sałatkę warzywną. Wymaga zaangażowania i skupienia. Najlepiej w wygodnym fotelu, z lampką dobrego wytrawnego wina…