Peter Gabriel znowu koncertował. Oczywiście do Polski nie dotarł, mimo, iż trasa zahaczała o niedalekie nam rejony. Na szczęście ktoś wpadł na pomysł, by fani mogli posłuchać jego koncertów. Prosto z konsolety, bez udziwnień, remixów, dogrywek i całego tego niepotrzebnego g…, znaczy ‘czegoś’.
Gelsenkirchen, pierwszy z dwóch koncertów. Wybrany przeze mnie nieprzypadkowo. Dlaczego? Wystarczy przeczytać uważnie setlistę. Tylu nagrań z początku kariery Peter Gabriel na jednym koncercie nie wykonywał od dawna. Na początek The Rhythm of The Heat. Może niezbyt porywający – bo szwankuje w nim prawie wszystko, począwszy od śpiewu a’capella Gabriela na początku nagrania, a skończywszy na niezbyt zgranej sekcji rytmicznej. A mimo to jest niesamowicie – powtórzę się teraz – bo dostajemy do ręki autentyczny zapis koncertu. I gdy po chwili zaczyna się On The Air, można się bawić równie dobrze, jak publiczność na koncercie. Znakomity, wręcz surowy do bólu Intruder, nowofalowy prawie D.I.Y., surowy I Have The Touch to tylko parę przykładów podróży w bardzo odległe czasy. Ten ostatni zresztą zachwyca znakomitą, nową aranżacją. Rozkołysany, a zarazem ozdobiony świetnymi wstawkami gitary i klawiszy, daje nam obraz rozkręcającego się zespołu, w którym wszystko idzie w dobrym kierunku.
Druga płyta to już czasy mniej odległe. Ale zanim do nich dotrzemy – Mother Of Violence w wersji zdumiewającej i pięknej zarazem. Trzeba tego posłuchać! I Grieve porywa. Steam zachwyca. Big Time rozkołysze do końca. A potem jeszcze same hity: Solsbury Hill, Sledgehammer, a zwłaszcza In Your Eyes . I pozamiatane. Zdecydowanie polecam. Bardziej zamożnym całą serię. Bo Gabriel, w przeciwieństwie do swoich dawnych kolegów z Genesis nie odgrywał na tej trasie tych samych nagrań. Koncerty brzmią świeżo, autentycznie, a ich opakowanie w formie kartonowych pudełek przypominajacych okładki plyt winylowych tylko wzmaga apetyt. Dobry album.